Prekursorzy jogi w Polsce - Sławek Bubicz
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Prekursorzy jogi w Polsce - Sławek Bubicz

niedziela, 8 października 2006

Wiktor Morgulec

Pierwszy wywiad przeprowadziliśmy ze Sławomirem Bubiczem - pierwszą osobą w Polsce, która zaczęła uczyć jogi według przekazu B.K.S. Iyengara. Sławomir Bubicz jest propagatorem jogi, nauczycielem, wydawcą. Jest właścicielem pierwszej w Polsce szkoły jogi według metody B.K.S Iengara. Obecnie joga według metody Iyengra jest najpopularniejsza w Polsce. Zapraszamy do lektury wywiadów z polskimi nauczycielami jogi, mogących się poszczycić bardzo długą praktyką.

Witam Cię Sławku.
Jesteś uważany za jednego z prekursorów jogi w Polsce, jak to właściwie było, jak to się zaczęło? Trochę historii...

Pierwszy raz zetknąłem się z jogą w Lublinie. Mój kolega Janusz Malinowski przywiózł ze Stanów Zjednoczonych książkę "Światło Jogi" Iyengara w języku angielskim. Kiedy był w Stanach wziął kilka lekcji od kogoś, kto uczył się od Iyengara i zaczął prowadzić zajęcia w Domu Kultury. To był rok 1979 - 80. Wtedy zetknąłem się z hathą jogą Iyengara. Wcześniej oczywiście słyszałem o jodze.

Te zajęcia oczywiście nie były takimi, jakie później odkryłem, kiedy spotkałem się z Iyengarem. Były to takie łagodne, spokojne wykonywanie asan, kładzenie się w relaksie pomiędzy asanami na ziemi. Lekkie i nie tak całkiem precyzyjne asany (jak ćwiczy się w metodzie Iyengara), ale mimo wszystko dało mi to bardzo dużo. Dało mi to przekonanie o tym, że to jest to, w co chciałbym wejść w moim życiu. Już wcześniej praktykowałem medytację transcendentalną (TM), ale kiedy włączyłem do tego asany, to moja medytacja bardzo się poprawiła. Wówczas wiele osób w Polsce uważało i nadal uważa, że hatha joga to są tylko ćwiczenia fizyczne, natomiast prawdziwą jogą lub metodą duchową to są medytacje. Natomiast ja czułem wyraźnie, że ćwiczenia z ciałem i oddechem dają mi ogromny postęp w moim samopoczuciu, w moim spokoju, w mojej percepcji, jasności umysłu, zdrowiu, lekkości i dlatego postanowiłem to rozwijać dalej. A czy pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z Jogą w praktyce, czyli powiedzmy na macie czy też na parkiecie. Pierwsze zajęcia: gdzie to było? Kto prowadził?
Jeszcze wtedy nie było mat. To było wielkie, głębokie doznanie, które mnie bardzo otworzyło. To była pierwsza lekcja u Iyengara we wrześniu 1982 roku, (czyli kilka lat później po moim pierwszym zetknięciu się z jogą w Lublinie). Byłem zaszokowany sposobem, w jaki są prowadzone te zajęcia. Ich szybkością, intensywnością, precyzją, wymaganiami co do uważności ze strony nauczycieli, poprawianiem, czego wcześniej w ogóle nie wiedziałem. Po jakimś okresie pozycji stojących po prostu stałem w kałuży potu i czułem, że świat mi wiruje. Wtedy ktoś przyszedł i "rzucił" mnie na wygiętą ławkę viparita-dandasany (czasem to się nazywa "wielorybem"), położył mnie na tym. Serio myślałem, że umieram. Nigdy w życiu nie robiłem tak długiego, intensywnego wygięcia do tyłu. Leżałem ze 30 minut. Nikt się mną nie zajmował, nie miałem woli wstać, zacząłem się już żegnać z życiem. Nigdy wcześniej nie doświadczałem czegoś takiego. Bezpośrednio przed przyjazdem do Puny siedziałem osiem miesięcy w medytacji buddyjskiej vipassana u Goenki i byłem zupełnie nie rozciągnięty, bo tam nie pozwalali wykonywać żadnych ćwiczeń oprócz medytacji. A w tej chwili byłem rozciągany do tyłu, przód ciała się rozciągał... Na tej pierwszej lekcji, kiedy leżałem na ławce, mój oddech, moja przepona, moje płuca gwałtownie się zaczęły otwierać. Ja naprawdę myślałem, że już odchodzę, ale później ktoś przyszedł, ściągnął mnie stamtąd i lekcja była zakończona. Po tej lekcji czułem się tak, jak nigdy w życiu, tak świetnie, taki naenergetyzowany w każdym zakątku mojego ciała. Stałem na dachu pod rozgwieżdżonym indyjskim niebem i czułem się w jedności z kosmosem. Wiedziałem, że to jest to, na co czekałem całe życie. Czy Iyengar prowadził te zajęcia osobiście?
Iyengar był na sali, prowadziła to Gita Iyengar, byli też asystenci. Iyengar był z boku, czasem wtrącał coś słownie do toku prowadzenia, niektóre asany robił razem z grupą lub zajmował się ludźmi wymagającymi szczególnej pomocy. Miesiąc przed tymi zajęciami przyjechałem do Puny, aby się zapisać i miałem pierwszy kontakt z Iyengarem. Ja już wcześniej byłem na różnych ścieżkach. Poszukiwałem swojego guru, swojej metody pracy nad sobą. Spotkałem Krishnamurtiego, Śri Nisargadattę Maharadża. Byłem pół roku u Swamiego Muktanandy, gdzie praktykowałem siddha-jogę, u Swamiego Prakashanandy (najbliższego oświeconego ucznia Muktanandy), praktykowałem vippasanę u Goenki. Techniki, których oni uczyli bardzo dużo mi dawały, posuwały mnie naprzód.
Ale dopiero kiedy spotkałem Iyengara to był ten błysk, to było to przekonanie, że to jest ta osoba, to jest człowiek, który może mi daleko bardziej pomóc, bo mnie zna, rozumie. On szedł, miał nagi tors, długie siwe włosy, miał wtedy ponad 60 lat, ale czułem tylko młodość. Jego ciało lśniło jakimś złotym blaskiem. Sposób, w jaki patrzył, w jaki chodził, jak się zachowywał sprawiał wrażenie, jakby komórki jego ciała przelewały się jakąś siłą, jakąś magią, jakąś mocą, jakąś elektrycznością, która wychodziła z niego.
Kiedy znalazłem się w polu jego uwagi miałem wrażenie, że mnie zna. Zna mnie na poziomie komórkowym, ja po prostu nie mogę nic przed nim ukryć. Po prostu stawało się w takim świetle prawdy przed nim. Zawsze później, kiedy się z nim spotykałem, miałem takie samo wrażenie, że on jest człowiekiem, ale jeszcze kimś więcej. Takim szczególnym człowiekiem, który czegoś głębszego dotknął niż przeciętni ludzie, tacy jak my.
Na początku miałem takie z nim spięcie - chciałem z nim porozmawiać. Wszyscy mi oczywiście odradzali, żebym do niego ot, tak nie podchodził, ale ja nie wierzyłem, jakie on ma zasady, a poza tym byłem bardzo zdeterminowany. Nie było mnie stać na płacenie normalnie za lekcje jak zagraniczni uczniowie. W Polsce był stan wojenny, a miesięczna pensja w kraju to było przeciętnie 15 dolarów. Chciałem poprosić, abym mógł płacić jak Indusi - kilkanaście razy mniej. Docierało do mnie intelektualnie, co wszyscy do mnie mówili, żeby nie podchodzić, ale nie spodziewałem się, że jest to ktoś taki, kto posiada takie pole energii, że podejście do niego, to jak wejście do jaskini lwa. Podszedłem i zapytałem czy mogę go poprosić, żeby 5 minut ze mną porozmawiał. On wtedy szedł na lekcję, w której ja nie uczestniczyłem jeszcze. On zaczął na mnie krzyczeć, że jest wielkim nauczycielem jogi i on idzie na lekcję i nie może 5 minut stracić dla mnie. W pierwszym momencie było to przerażające. Ja poczułem, że prześwietla mnie od wewnątrz, widzi każdą komórkę mojego ciała. Poczułem się przed nim nagi, bezbronny zupełnie. Pomógł mi wtedy zrozumieć, w jakim miejscu własnego rozwoju się znajduję, że poprzednie lata spędzone na medytacjach u różnych mistrzów jeszcze nie wykorzeniły nawyku nerwowości i chwiejności. Pierwszy raz z kimś takim się zetknąłem. Mimo, że wcześniej przecież miałem kontakt z kilkoma oświeconymi ludźmi, ale czegoś takiego nie doświadczyłem nigdy. Wszystko się we mnie jakby zachwiało, a on to widząc momentalnie zupełnie się zmienił. Zmienił się zupełnie i popłynęła od niego tylko miłość. Taka nieskończona, której też wcześniej nigdy nie doświadczyłem. Zmienił się zupełnie i powiedział, żebym się umówił z sekretarzem i on po zajęciach się ze mną spotka.
To było bardzo potężne dla mnie doświadczenie. I spotkaliście się?
Wtedy nie spotkaliśmy się, bo mój problem został w międzyczasie załatwiony przez Prashanta Iyengara. A pamiętasz, kiedy rozmawiałeś po raz pierwszy z Iyengarem?
To był pierwszy raz. Potem były zazwyczaj krótkie, czasem dłuższe, różne rozmowy. Przez pierwszy rok specjalnie nie dążyłem do tego, ponieważ czułem, że utrzymywanie właściwego dystansu było dobre dla mojej praktyki. Czy byłeś pierwszym Polakiem, który trafił do Puny?
Byłem drugi, za to w dobrym towarzystwie. Pierwszym Polakiem, który ćwiczył z Iyengarem, był Witold Małcużyński, wielki polski pianista mieszkający na emigracji, w Szwajcarii. W latach 50-60-tych uczył się jogi od Iyengara w Europie. Ja pamiętam, że w latach 70-tych, w telewizji polskiej był taki pogram "Pegaz", w którym występował Małcużyński. Był z nim wywiad, o tym, w jaki sposób przygotowuje się do koncertów. On powiedział, że przed koncertami staje na głowie, co mu właśnie daje koncentrację i spokój do grania koncertu. Czy tego typu odczuć (jak przy spotkaniu z Iyengarem) nie miałeś przy spotkaniach z innymi Mistrzami spotykanymi wcześniej?
W pewnym sensie miałem. Tam było takie łagodne poczucie uspokojenia, albo czasami wręcz odwrotnie, denerwowałem się przed czymś, ponieważ wiedziałem, że ten człowiek jest oświecony. Tamte uczucia nie były takie mocne. Teraz było inaczej. Widziałem, że tutaj jest człowiek, który naprawdę uczy tego, co umie. Pomiędzy jego oświeceniem (jakkolwiek byśmy tego nie nazwali) a jego nauczaniem, sposobem życia nie ma dysonansu. On po prostu żyje. Żyje w tym momencie. Podczas, gdy inni spotykani Mistrzowie, mimo, że w ich otoczeniu też się coś czuło, byli schorowani, albo ich ciało nie przekazywało tej wiedzy, która jest w środku, ponieważ ich ciało nie było ożywione. Nie mieli tego instrumentu przekazu - ciała, który miał Iyengar.
Jak Iyengar mówi: on pracuje od jądra swojej istoty, czyli od duszy aż do powierzchni skóry. To jest jedność. Natomiast tamci ludzie mieli to oświecenie, ale to było odczuwalne na poziomie ciszy, medytacji.
Wielu z tych, którzy zajmują się duchowością, uważa, że ciało nie jest w ogóle ważne. Liczy się stan wiedzy. A wiedza dotyczy tego, że to wszystko się zmienia, nasze ciało nasz umysł się zmienia, więc nie jest ostateczną rzeczywistością. Natomiast tu miałem do czynienia z człowiekiem, z Iyengarem, który ściągał tę duchowość również na poziom fizyczny. Na poziom dnia codziennego. W ten sposób wyrażał, że zdrowie też jest ważne. Nie tylko zdrowie, ale też spontaniczność, prawdziwość, szybkość reakcji, jasność podejmowania decyzji. Często było tak, że ja zaczynałem mówić, a Iyengar już odpowiadał na moje pytanie. Spotykałem się też z tym u innych Mistrzów, ale u Iyengara było to wyjątkowo szybkie. Jest to człowiek o jakiejś specjalnej energii. Teraz takie szybkie pytanie i prośba o taką szybką odpowiedź: Pierwsze skojarzenie ze słowem joga.
Mnie jest już trudno o pierwszą odpowiedź, bo mój umysł jest "zepsuty" ciągłym mówieniem o jodze, myśleniem o jodze. Ja już nie mam pierwszego skojarzenia. Ja mam od razu blok. To jest takie pytanie z cyklu "Czy joga jest dla Pana sposobem na życie", które mi często zadawano w radiu czy telewizji. To było jedno z takich dyżurnych pytań, które mnie od razu denerwowało. Nauczyłem się w końcu mówić to, co chciałem, a nie to, o co mnie pytali. Ja już tyle myślałem na ten temat, tyle odpowiadałem na takie pytania, że w tej chwili mam pustkę w głowie, kiedy mnie pytasz. Czy w tej chwili joga jest dla Ciebie ścieżką duchowego rozwoju, którą podążasz?
Ja uważam jogę tylko za narzędzia. Duchowy rozwój dokonuje się nie za pomocą technik tylko za pomocą naszego wyboru. Czym była dla Ciebie joga jak zaczynałeś, czym jest teraz?
Kiedy zaczynałem ćwiczyć, joga była sposobem radzenia sobie ze stresem. Stresem fizycznym i psychicznym. To był przełom lat 70-80, ciężkie czasy, głęboka komuna, okres braków, znerwicowanych ludzi. Wtedy nie było wiadomo, że Związek Radziecki upadnie, raczej wyglądało na to, że zagarnie cały świat.
Joga powodowała odstresowanie, działała jako obrona przed tym, co mnie otaczało. Aby to, co się działo w Polsce, nie nadszarpnęło mojego zdrowia, moich nerwów. Była to próba nauczenia się takiego sposobu życia, w którym będę aktywny życiowo, a jednocześnie stworzę sobie ochronę przed złymi wpływami.
Kiedy spróbowałem i poczułem, że joga to jest takie potężne narzędzie, które mi bardzo pomogło, to postanowiłem podzielić się tym z ludźmi.
Postanowiłem, że będę się tego uczył i będę to przekazywał ludziom, żeby też potrafili mieć swą wewnętrzną wolność, żeby zachowali swój sposób bycia, styl życia, który jest im drogi, żeby nie byli zniszczeni psychicznie przez system. Na pewno była to forma patriotyzmu z mojej strony, chęć służenia Ojczyźnie. Czułem wtedy, że walka zbrojna nie była dla mnie możliwa, natomiast na tym polu można było bardzo dużo zrobić. Poprzez jogę, poprzez to, że będzie się zmieniała fizjologia, środowisko wewnętrzne, ludzie będą odrzucali swoje złe nawyki, nałogi, przestaną się bać i staną się wolni. To jest "głęboka ekologia", jak to się teraz mówi. Miałem poczucie, że można w ten sposób zmieniać system od środka. Wtedy funkcjonowała idea podziemnego społeczeństwa obywatelskiego, którą tworzyli ludzie związani z KORem - jak Jacek Kuroń, Adam Michnik. Oni działali w sferze walki i edukacji: "latający uniwersytet", różne edukacyjne działania, tworzenie niezależnego społeczeństwa. Ja natomiast uważałem, że mogę wiele pomóc w sferze wewnętrznej świadomości.
W latach 1976-78 uczestniczyłem w działaniach Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Używał on technik zaczerpniętych ze Wschodu, przez siebie jakoś przefiltrowanych. To nie były sztuki teatralne, tylko działania parateatralne, czy kulturowe, które zaczynały od odczuwania doznań fizycznych w ciele, a kończyły się odkryciem źródła energii i płynącą stąd spontaniczną ekspresją cielesną, głosową. Były technikami wspomagającymi oświecenie. Te kontakty, wyjazdy do Wrocławia, bardzo mi dużo dały, zainspirowały do zerwania z czysto praktycznym podejściem do życia i swojej przyszłości. W 1977 r. zapisałem się na studia psychologiczne na KUL-u. Mieszkałem w Lublinie, więc było mi łatwo.
Wtedy środowisko na KUL-u było alternatywne wobec oficjalnej komunistycznej kultury, filozofii. To nie była tylko katolicka uczelnia, tak jak jest obecnie, ale skupiała ludzi zainteresowanych niezależną kulturą, filozofią, sztuką. Tam miałem czas dużo czytać i mogłem poznawać jogę na wykładach i seminariach. Jak Twoje zainteresowania (Joga, Wschód) były postrzegane w tamtym czasie przez profesorów?
Na KUL-u oficjalnie działała katedra filozofii wschodu, gdzie wykładał m.in. największy polski indolog Leon Cyboran, który przetłumaczył "Jogasutry" Patańdżalego. Już w roku 1977 Janusz Malinowski, (ten, który później rozpoczął pierwsze zajęcia jogi, w których uczestniczyłem) zorganizował z pomocą oczywiście profesorów KUL-u, którzy wyrazili na to zgodę, pierwszy kurs medytacji transcendentalnej TM. Przyjechał Indus, profesor Dayal, była inicjacja w praktykę. To było niesamowite dla mnie przeżycie, jak czułem się po tej inicjacji. Czułem, jak moje myśli się uwolniły, jak przed moimi oczami przesuwały się jakieś obrazy, których nie znałem. To był taki początek pewnej drogi, która wtedy się zaczęła.
Potem jak stałem się studentem KULu zaproponowałem pracę na temat TM, ponieważ wtedy nadal praktykowałem 2 razy dziennie po 20 minut. Nie opuszczałem przez kilka lat tej medytacji. Dawała mi poczucie olbrzymich zmian. Zaproponowałem pracę magisterską pod tytułem "Poziom niepokoju u osób zaawansowanych w praktykowaniu medytacji transcendentalnej". Moim promotorem pracy był prof. Strojnowski, nieżyjący już psychoanalityk, który przyjął ten temat. Były pewne problemy ze strony innych profesorów, zwłaszcza z innych wydziałów, którzy powiedzieli, że to jest sekta i nie należy się tym zajmować, itd. Ale mój prof. powiedział, że to jest przecież sprawa badań naukowych. Można wszystko badać. Przyjęli.
Prowadziłem takie badania w Warszawie, ponieważ większość ludzi, która przeszła przez ten kurs mieszkała w Warszawie. W latach 80-81 przyjeżdżałem, spotykałem się z ludźmi, badałem ich testami. Wyszło, że ci ludzie faktycznie są inni, mają inny poziom niepokoju, dużo mniejszy.
Zrobiłem ogromny wysiłek, przeczytałem literaturę w języku angielskim, która jest ogromna na temat medytacji transcendentalnej.
Natomiast, jeśli chodzi o to, w jaki sposób władze traktowały jogę, to w latach 70-tych nie przeszkadzały. Nie przeszkadzały jak widać. Ale np. w Związku Radzieckim w tym czasie za praktykowanie jogi samemu, we własnym mieszkaniu, jeżeli ktoś to odkrył, np. jakiś sąsiad to się szło do łagru na 5 lat. Już nie mówiąc o tym, że się kogoś uczyło. To już w ogóle było. Tak, że nie wiadomo było jak to się skończy. W każdym razie ta joga była wcześniej, ale to Wy napiszecie jak to wyglądało w latach 60 - 70. Wracając do pytania: kiedy zaczynałeś to był sposób na odstresowanie, wyrażenie Twojego patriotyzmu. Była to wewnętrzna walki z systemem na poziomie świadomości. A czym jest teraz?
Tutaj dochodzimy do ważnego momentu: może zacznę od tego zmieniania świadomości społeczeństwa. Ludzie przychodzący na zajęcia do różnych szkół, min. do mojej, są teraz w zupełnie innej sytuacji. W związku z tym cel, jaki mam jest zupełnie inny, no i Polska jest już wolnym krajem.
Ludzie, którzy ćwiczyli w tamtych latach, zwłaszcza w czasie stanu wojennego lub bezpośrednio po nim mieli dużo czasu. Mieli bardzo dużo czasu i zajmowali się jogą bardzo dogłębnie, poświęcali się jej. Ćwiczyli ją zamiast czegoś. Nie był możliwy rozwój gospodarczy, ekspresja w sensie realizowania się zawodowego, czy zdobywania pieniędzy. Oczywiście były takie jednostki, które w latach 80 zainicjowały ruch gospodarczy, ruch poza oficjalny. Natomiast większość ludzi tkwiła w bierności. Joga była taką odskocznią?
Można powiedzieć odskocznią. Czymś zamiast. Większość kulturalnych ludzi znała najnowsze dyskusje na temat jakiegoś teatru, sztuki. Chodzili na najnowsze filmy, znali najnowsze sztuki, które się ukazały. Był to okres, kiedy kultura czy, zajmowanie się jogą, były czymś "zamiast". Z obecnego punktu widzenia zamiast kariery, pracy.
To trwało do 1993 roku, tak to oceniam. Potem, od 1993 do 1997 zaczęło się duże przyspieszenie. Byli jeszcze ludzie, którzy tkwili w dawnej atmosferze, kiedy mało się pracuje i zarabia, lecz posiada się dużo czasu na rozwój, zainteresowania, ale zaczęło przybywać dużo ludzi "nowych czasów", zatrudnionych w nowoczesnych, modernizujących się firmach. Po 1998 atmosfera się zupełnie zmieniła. Teraz jest tak, że ludzie są w kleszczach kariery, nie mają czasu. Jeżeli już w ogóle wyrywają się z kieratu na jogę, to potrzebna im jest jako nagła pomoc. Poratowanie się. Oni już nie wytrzymują w tym świecie. Joga jako lekarstwo?
Joga jako lekarstwo. Bez tej jogi to albo by zwariowali, albo by wpadli w nałogi, albo by się im rozstroiły nerwy albo coś takiego. Dlatego w tej chwili moje zadanie jest inne. Joga jest po, żeby tym ludziom, którzy mają jeszcze chęć i energię robienia czegoś ze sobą, żeby im dostarczyć możliwość, podratować ich w ten sposób. Też żeby poszerzyć wewnętrzną wolność od uzależnień, które niesie współczesny system.
Kiedyś byłem w stanie zorganizować stacjonarne czterotygodniowe warsztaty, potem dwutygodniowe, tygodniowe. Teraz tygodniowe jest już trudno. Jeszcze możliwe są "długie weekendy", 3-4 dniowe. Furorę robią wyjazdy jednodniowe, tzn. przyjazd rano do Ryni (ośrodek nad Zalewem Zegrzyńskim) i wyjazd wieczorem. Tak ludzie są uwiązani czasowo.
Osobiście joga jest dla mnie w tej chwili również sposobem na zdrowie pomimo upływu lat. Wchodzę już w pewien wiek, kiedy młodość nie jest czymś danym, tylko stan zdrowia trzeba wypracować. Wiem, że bez jogi byłbym w dużo gorszym stanie. Nadal jest to metoda na odstresowanie się, metoda rozwoju duchowego, w tym sensie, że dostrajać instrument, jakim jest ciało, do poziomu wibracji umysłu, bo inaczej następuje upośledzenie funkcji ich obu. Jak Twoja praktyka z czasem się zmieniała, jak wyglądała kiedyś, a jak wygląda teraz?
Kiedy zaczynałem pracę z Iyengarem, ćwiczyłem po 8 godzin dziennie. Miałem 3 zajęcia w tygodniu, a resztę czasu spędzałem na własnej praktyce, w bibliotece chrześcijańskiego aśramu, w którym mieszkałem. Początkowo starałem się obserwować zajęcia w Instytucie Iyengara, w których sam nie uczestniczyłem. Później zrozumiałem, że rację ma Prashant Iyengar, gdy poradził mi, abym nie oglądał zajęć, tylko ten czas przeznaczył na własną praktykę. Jeszcze na samym początku pobytu w Punie po kilku tygodniach intensywnego ćwiczenia moje ciało strasznie się przegrzało, serce biło w rytmie 150 uderzeń na minutę. Tak, że mogłem tylko leżeć. Kiedy wstawałem idąc do ubikacji to zdarzało mi się upaść i zemdleć. Oczywiście mogłem jeść tylko niewielkie ilości. To trwało ze dwa tygodnie. Powodem było to, że ćwiczyłem z taką intensywnością, takim oddaniem. Byłem osobą początkującą w szkole Iyengara, miałem swoje sztywności, bloki i chciałem je szybko pokonać. No i przegrzałem swój organizm. Po dwóch tygodniach mi to troszkę minęło, na tyle, że poszedłem znowu do szkoły. Gita Iyengar od razu w pozycji psa zauważyła, że coś się ze mną dzieje i kazała uważać z głębszym wchodzeniem w ciało. Jednak moje ciało było już elastyczne, zupełnie inne. Pozbyłem się mnóstwa bloków. Nastąpiło bardzo silne oczyszczenie mojego organizmu. Po tej przerwie nadal ćwiczyłem po 8 godzin dziennie przez 2 lata. Ile czasu spędziłeś w Indiach? To była pierwsza Twoja wizyta?
Nie, to była moja druga wizyta. Pierwszy raz byłem w 1980 roku. I wtedy już trafiłeś do Iyengara?
Nie. Za pierwszym razem nie trafiłeś do Iyengara, ale już jogę znałeś?
Byłem pod wpływem opinii ludzi "mądrych", którzy pisali, że hatha joga jest tylko fizyczna, że nie warto się nią zajmować. Zostałem przekonany, że należy szukać takich największych mistrzów, którzy nie ćwiczą hatha jogi, ale są oświeceni. Pojechałem do aśramu Muktanandy, który był wtedy bardzo znaną postacią na świecie. Spędziłem tam 3 miesiące. Dotarłem też do Nisargadatty Maharadża. To też bardzo znana postać, autor spisanych rozmów wydanych w Polsce w podziemiu pod tytułem "Rozmowy z Mędrcem". Spotkałem tego Mistrza w 1980 roku, na rok przed jego śmiercią. Rozmawiałem z nim, zadałem mu trzy pytania. Jakie pytania, możesz coś powiedzieć, pamiętasz?
Pierwsze pytanie to było: "Czy Bóg, Guru i Jaźń to jest to samo, ma jednakowe źródło". Swami Muktananda tak twierdził, a ja wtedy uważałem, że jestem na jego ścieżce. Chciałem się jednak upewnić. Nisargadatta Maharadż odpowiedział, że tak, że to jest to samo. Potem zapytałem o towarzyszące mi czasem odczucie jakby wyobcowania czy wysuszenia zmysłów (opisywane przez dawnych chrześcijańskich mistyków), tak jakby zostało mi zabrane to, co do tej pory znałem, to jak wcześniej odbierałem świat, zmysły i różne przyjemności, takie normalne życie fizyczno-zmysłowe zostało mi do pewnego stopnia zabrane, a nie zostało mi jeszcze dane to, o czym mówi się jako końcowych efektach jogi. Czułem, że jeszcze nie mam tej świadomości, tej absolutnej, która wypełnia człowieka i daje mu satysfakcję, zaspokojenie, oświecenie. On odpowiedział, że to jest normalne, że tak to odbieram, że tak musi być. To jest taki etap, prawidłowy. To kiedyś minie.
Ja mu powiedziałem, że go proszę, aby on mi dał doświadczenie tej pełni. Powiedział: "Dam ci, tylko musisz przychodzić do mnie przez trzy kolejne dni i posiedzieć przy mnie". Ja zaś następnego dnia miałem samolot do Polski. Gdybym nie poleciał, to miałbym problemy z milicją, nie wiadomo, kto by mi kupił powrotny bilet lotniczy, kończyła mi się też wiza indyjska. Odebrałem to jako test z jego strony. Surowy test, mocna próba, czy naprawdę jestem gotowy na wszystko. Okazało się, że nie byłem. On na pewno wiedział o mojej sytuacji. Ja doświadczyłem tego, że tacy ludzie wiedzą. Wtedy już nie przyszedłem do niego, ale postanowiłem, że przyjadę za rok. Ale za rok on już nie żył. Przyjechałem za rok, ale już go nie było w ciele. Wracając jeszcze do praktyki, powiedziałeś jak to było, kiedy zaczynałeś…
Potem ciągle ćwiczyłem. Miałem bardzo dobre rezultaty, myślę, że zaskakujące również dla Iyengarów, dla mnie samego, dla innych ludzi. Do szkoły w Punie przyjeżdżali ludzie z Zachodu, niektórzy co jakiś czas wracali, co kilka miesięcy. Widząc mnie, byli zaskoczeni moimi postępami.
W 1984 roku Iyengar powiedział mi, żebym wrócił do Polski, bo on już mnie nie może uczyć, ma obowiązki wobec innych. Chciał, abym uczył jego jogi. Byłem początkowo zniechęcony, dlatego że chciałem dokończyć tutaj swoją praktykę. W Polsce był stan wojenny i nie wiedziałem, czy uda mi się kiedykolwiek wrócić do Puny, ze względów finansowych, czy też paszportowych. Jednak Iyengar powiedział: "wróć za 4 lata". Uznałem, że jeśli taki człowiek mówi "wróć", to będę mógł wrócić za 4 lata.
Wróciłem do Polski i rozpocząłem nauczanie w tym samym Domu Kultury w Lublinie, w którym wcześniej były zajęcia z Januszem.
Na pierwszy wykład przyszło ze 200 osób. Przyszedł też esbek, który "opiekował się" moimi kolegami i miał "opiekować się" mną.
Wygłosiłem wykład. Następnego dnia rozpoczęły się zajęcia, na które zapisało się 120 osób. Czy w Indiach prowadziłeś jakieś zajęcia? Czy w Polsce był Twój debiut?
Jeszcze w 1983 r. prowadziłem zajęcia w prestiżowym Sophia College w Bombaju dla panienek z bogatych domów. Miałem pokaz dla całego collegu, uczennic i sióstr zakonnych, bo to był chrześcijański college. Chciałem sobie trochę dorobić.
Zaproszono mnie dzięki panienkom, które czasowo przyjechały do Puny, przebywały w tym aśramie, w którym mieszkałem i ćwiczyłem. Tam nie tylko ja ćwiczyłem, ale wiele osób, które przebywały w aśramie. Nawet bardzo wiekowe siostry zakonne, które chodziły do Iyengara na zajęcia zdrowotne.
Pierwsze w ogóle zajęcia poprowadziłem fuksem w Instytucie Iyengara. Asystowałem Iyengarowi w czasie tzw. zajęć medycznych, zdrowotnych. Na sali było kilku asystentów, m. in. Shah. Były różne podgrupy, jedna z nich kilkunastoosobowa nie tak strasznie chora, żeby tylko leżeć na jakiś sprzętach. Mogła normalnie wykonywać różne pozycje, na przykład stojące. Shah zaczął tę grupę prowadzić i w pewnym momencie gdzieś sobie poszedł. A ci ludzie tak stoją, stoją. Patrzę, już stoją dwie minuty i stękają w parśva-konasanie. Nikt ich nie ściąga z tej pozycji. A to byli karni ludzie, miejscowi. Na sali byli Iyegarowie. No to ja zacząłem prowadzić. Ściągnąłem ich z parśva-konasany i poprowadziłem do końca pozycji stojących. Iyengar na mnie przenikliwie spojrzał, ale nic nie powiedział. Poczułem akceptację, że się znalazłem odpowiednio do sytuacji. To były moje pierwsze zajęcia. Kilkanaście minut. Debiut. A w Polsce?
Listopad 1984. To była zróżnicowana grupa. Byli i tacy, którzy już wcześniej ćwiczyli z Januszem i byli zaszokowani tym, w jaki sposób się teraz prowadzi, z dynamizmem i ze szczegółami. Prowadziłem bardzo intensywne zajęcia. Moja szkoła się rozrastała. Wielka energia w tym była. Prowadziłem też zajęcia we Wrocławiu, dla aktorów teatru, który po teatrze Grotowskiego stworzył jeden z jego aktorów, Zbigniew Cynkutis, bo Grotowski wyemigrował. Zostałem zaproszony, przez miesiąc prowadziłem. To byli młodzi aktorzy, nowy zespół. Okazało się, że polscy aktorzy w ogóle nie byli zainteresowani. Po pierwszych dwóch zajęciach zaczęli znikać, w końcu z Polaków nie został nikt. Zostali tylko ludzie z Zachodu. Był tam niejaki Kenan, Turek mieszkających w Niemczech. I on (i kilku innych) byli mi bardzo wdzięczni za jogę, bardzo byli zainteresowani, ponieważ im to bardzo pomagało w treningu aktorskim. To był rok 1985, a w roku 2000, czyli 15 lat później, kiedy byłem w Punie u Iyengara, znowu spotkałem Kenana. Okazało się, że dzięki temu spotkaniu ze mną, on się zajął jogą i został nauczycielem jogi. Jak wyglądało Twoje życie wtedy, w latach 80-tych?
Ćwiczyłem przeciętnie 4-5 godzin dziennie i prowadziłem zajęcia wieczorem, 4-6 godzin zegarowych. Jak potem Twoja praktyka się zmieniała?
Potem ja wyjeżdżałem kilka razy do Indii. Zacząłem bardziej wchodzić w pranajamę. Pranajamę ćwiczyłem już od początku. Ale potem pranajama była już bardziej dla mnie ciekawa. W latach 90-tych (1993, 1995) uczestniczyłem w specjalnych kursach pranajamy z Iyengarem.
Obecnie najwięcej czasu poświęcam na pracę z przyrządami. Prowadzenie szkoły i całej tej firmy - restauracji, zwłaszcza okres inwestowania, budowania jest bardzo ciężki. Iyengar mi poradził, żebym pewne rzeczy zaczął robił inaczej. Czy miałeś w życiu chwile, żeby zaprzestać praktykę?
Nie, nigdy, aby zaprzestać praktykę. Natomiast, żeby zająć się czymś innym niż nauczaniem jogi, prowadzeniem szkoły, to tak. Miałem kilka razy takie chwile. Było to po różnych przeżyciach, których dostarczyli mi ludzie związani z jogą. Uczniowie też. Nawiązując do uczniów, pamiętasz jakiegoś szczególnie opornego ucznia?
Nie wiem, czy ja bym kogoś tak szczególnie pamiętał. Zdarzają się ludzie, którzy mają wielkie problemy z uważnością, percepcją. To jest już problem niedostatków psychiki. Ogólnie można powiedzieć, że nam ludziom bardzo opornie idzie nauka. Tak jak powiedziałem, wielu szuka tylko doraźnej pomocy, zastrzyku energii. Nie zapamiętują szczegółów metody, nie mają nawet chęci. Prezentują postawę: "no, zrób coś ze mną, pomóż mi". Nie chcą przyjąć, że to samemu trzeba sobie pomóc, podjąć jakiś wysiłek. Często przychodzą tak jak na masaż albo do kosmetyczki. A czy jest coś, czego nie tolerujesz u swoich uczniów?
Nieuważności. Czy przypominasz sobie jakąś humorystyczną sytuację z zajęć?
Chyba nic naprawdę zabawnego. Dla mnie ta praca to nie jest nic śmiesznego. Traktuję ją poważnie.
Przypomina mi się w tej chwili straszna sytuacja.... To opowiedz o strasznej sytuacji.
Prowadziłem obóz w Jachrance pod Warszawą. Zajęcia odbywały się w sali konferencyjnej. Był bardzo duży wiatr, huragan. Bardzo silny, porywisty wiatr na dworze. Był poranek. Na sali było z 60 osób, jedna obok drugiej. Prowadziłem szybkie, intensywne zajęcia. Zauważyłem, że jedna pani jakoś się ociąga, choć normalnie nie była "oporna", kłopotów nie sprawiała do tej pory. Popatrzyłem na nią "groźnie-pytająco", a ona wyszła z sali. Wiedziałem, że coś dziwnego się dzieje, tylko nie wiedziałem co. Za chwilę, wskutek uderzenia wiatru wypadło okno. Takie wielkie. Rozbiło się. Dokładnie w miejscu, w którym ona stała. Gdyby ona tam była, to albo by zginęła na miejscu, albo by była sparaliżowana. Nikomu, kto stał naokoło, nic się nie stało. Mimo, że tam spadło szkło. Poczułem, że jakaś jest opieka nad nami. Czy pamiętasz jakąś Twoją jogiczną wpadkę. Szczególnie na początku się zdarzają...
Raczej nie było nic wielkiego. Naprawdę. Nic mi nie przychodzi do głowy. Coś, co z perspektywy czasu i doświadczenia nabytego byś ocenił z przymrużeniem oka...
Gdybym wiedział o tym, jak dalej potoczą się losy wydawania dyplomów w Polsce i jaki jest stosunek Iyengara do dyplomów to na pewno przez kilka lat bym tego nie podkreślał, że ja mam dyplom, a inni nie mają. Od 1987 r jestem właścicielem pierwszego dyplomu w Polsce. Nigdy nie prosiłem Iyengara o ten dyplom, to on sam powiedział, że powinienem go mieć, bo jestem jego reprezentantem w Polsce. Potem okazało się, że wartość takiego dyplomu jest prawie żadna. To uważam za błąd, ale podług tamtej wiedzy, jaką miałem... Sytuacja, którą bardzo miło wspominasz.
W 1993 roku byłem w Panchgani na kursie z okazji 75-lecia urodzin Iyengara. Odbywało się to w takim dość luksusowym ośrodku. Była tam wielka sala widowiskowa. Byłem jedyną osobą z Polski. Ja byłem osobą nieśmiałą, może nawet nadal jestem. Mimo, że miałem bardzo dobry kontakt z Iyengarem, to pomyślałem sobie tak: przyjdę tam trochę wcześniej, zajmę miejsce. Na pewno Iyengar będzie chciał usiąść w pierwszym rzędzie i stamtąd będzie oglądał. Byłem jedną z pierwszych osób, które przyszły. Usiadłem w 7 czy którymś rzędzie. Na sale wchodzi Iyengar. Spojrzał na mnie, przyszedł, usiadł koło mnie, z lewej strony. To był dzień urodzin Gity Iyengar, która była też na tym kursie. Ludzie zajmowali miejsca, było prawie 100 osób na tym kursie. Gita dostała kwiaty, życzenia itd. Była z przodu. Wstała, podeszła do swojego ojca, który koło mnie siedział. Tam były takie rozkładane krzesła, ja wstałem. Ojciec też wstał. I ona tu, przede mną, pokłoniła się swojemu ojcu. Ja byłem świadkiem tego. Oddała mu te kwiaty. Złożyła mu hołd jako swojemu guru. To wszystko oddała, co dostała od swoich uczniów. Ja, prawie dotykając ich, byłem świadkiem tego. Piękna historia. Czy jest ktoś teraz, kto jest dla Ciebie autorytetem, którego postępowanie jest dla Ciebie inspirujące?
Bob Dylan. Dlatego, że od 40 kilku lat jest artystą, który pomimo wzlotów i upadków cały czas tworzy wspaniałą muzykę. Mając 65 lat nagrywa wspaniałe płyty, to jest jedno. Po drugie, że jego muzyka pomaga mi żyć, ponieważ niesie w sobie jakąś bardzo pierwotną energię. Przy niewielkich w sumie swoich możliwościach głosowych, nieciekawym wyglądzie, wieku, prawie każda jego płyta jest ciągłym wstawaniem. Tli się w nim ogień. Stale. Taki, który nie gaśnie. Wiele lat temu podjął się wykonywania ogromnej ilości koncertów w nigdy nie kończących się trasach, w które wyrusza. Daje 250 koncertów rocznie, czyli prawie codziennie koncertuje. To jest dla mnie wzór niesamowity, takiej służby artysty i takiego nie gaśnięcia ognia, nie siadania na laurach. Na ile joga jest uniwersalnym systemem, nie związanym z religią?
Myślę, że joga jest uniwersalna, poza jedną rzeczą, że w Joga-Sutrach jest mowa o reinkarnacji. Jest to pewien dogmat, który trzeba przyjąć. Dogmat, na którym się opiera rozumowanie Patandżalego. Joga nie wymaga przyjęcia istnienia Boga, ponieważ pokazuje różne inne drogi dojścia do stanu samadhi, które nie zakładają istnienia Boga. Nawet ateiści mogą tam dojść. Ludzie wierzący natomiast mogą przyjąć wiarę w Boga jako punkt wyjścia. A poza tym uważam, że nie trzeba się tym zajmować. W otoczeniu Iyengara, mówi się, że on jest wcieleniem Matsyendry, twórcy hatha vidyi, nauki o jodze. Ja się go zapytałem, czy on jest tym wcieleniem. on się zaśmiał i mówi: "A jakie to ma znaczenie? Ważne, kim ktoś jest, a nie, kim kto był. Bo to, kim jest, warunkuje, kim będzie. Jakie to ma znaczenie, kim kto był. Nie trzeba się tym zajmować". Jak myślisz, dokąd praktyka jogi doprowadzi Cię w przyszłości?
Praktykę jogi nie należy zawężać do asan, czy do pranajam, ale to jest cały system. Nie mam jakiś oczekiwań, co do tego. Nie bardzo mnie obchodzi, szczerze mówiąc, dokąd mnie doprowadzi. Co będzie, to będzie. Tak jak Iyengar mówi, ważne jest to, kim się jest teraz. To warunkuję, kim się będzie później. Czy praktykujesz teraz jeszcze coś innego niż hatha - jogę?
Powtarzam mantrę, którą dostałem od Swamiego Muktanandy. Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś osiągnąć na tej ziemi? W życiu?
Chciałbym stworzyć ośrodek, z dwiema salami, żeby w jednej z niej można było prowadzić jogę zdrowotną. Niezależnie od innych zajęć. Ośrodek wyposażony we wszystkie przyrządy, jakie Iyengar wymyślił. Chciałbym móc jeszcze pracować z grupą ludzi, którzy podjęliby się głęboko uprawiać jogę jako sztukę, a nie tylko z ludźmi, którzy po krótkim uczeniu się używają jogę tylko jako sposób na zarabianie pieniędzy. W jakim kierunku będzie się rozwijać joga w Polsce?
Myślę, że będzie spadać do coraz niższego poziomu prowadzenia, bo będzie się dogadzać coraz niższym gustom publiczności. Nawet do tego stopnia, że Iyengar joga może nie być dominującą formą jogi w Polsce lub sama przejdzie dużą transformację, co się już zaczęło dziać. Ale na razie 80-90 % jogi w Polsce to joga Iyengara.
W ciągu 10 lat to się zmieni. Jesteś uznanym nauczycielem. Czym przede wszystkim dzielisz się ze swoimi uczniami?
Dzielę się z nimi sposobem pracy, jaki poznałem pracując z B.K.S Iyengarem, w okresie, kiedy jeszcze uczył. Ten rodzaj pracy jest tym, który mnie zainspirował. Te zasady, które on postawił, sposób pracy, wymagania, atmosfera, w jakiej to się odbywało, były tym, co mnie zainspirowało.
Prawdopodobnie, gdybym w tej chwili zaczynał w niektórych szkołach, w których uczy się jogi Iyengara, gdybym był młodym człowiekiem, to może nie zainspirowałoby mnie to w ogóle i niewiele bym osiągnął.
To, czego Iyengar wtedy uczył, w takiej skali, w takim zakresie, nie ma już tego w takim stopniu nawet w Punie. Tamta forma pracy, intensywność, która tam była, pozwalała przekraczać ograniczenia. Iyengar wyzwalał uczniów, wytwarzając atmosferę uważności, w której pękały, rozpływały się bloki, gdzie umysł był odblokowywany i nie zajmował się lękami: czy ja mogę to zrobić, czy nie, tylko robił. W tej chwili trudno jest znaleźć na świecie nauczyciela, który by tak pracował. Zazwyczaj nauczyciele zaszczepiają własne lęki u uczniów: "nie rób tego, bo ci się coś stanie" "nie rób, bo coś". Oczywiście technika i ostrożność są konieczne, ale nie do przesady i nie na taką skalę, żeby zaszczepiać lęk. Iyengar najlepiej wiedział o zagrożeniach, a jednak tak nie stawiał sprawy, żeby ludzi ograniczać i straszyć. Wyzwalał odwagę do pójścia dalej. Współcześni nauczyciele zasypują uczniów szczegółami technicznymi, które oczywiście są potrzebne, ale robią to w sposób, który jest kładzeniem tylko do głów, a nie do komórek ciała. Zamiast dawać uczniom wiedzę wtedy, gdy ciało jest rozgrzane, kiedy są w toku pracy, kiedy umysł staje, bo są doprowadzeni do granic swoich możliwości - robi się to intelektualnie. A przecież właśnie wtedy powinno się dorzucać jakiś szczegół, wiedzę praktyczną, która dociera do ciała ucznia w tym momencie i jest przez ciało akceptowana. Ogromna większość nauczycieli robi to intelektualnie. Przerywają ćwiczenia, gdy uczniowie są rozgrzani, "godzinami" coś tłumaczą, w tym czasie ciało stygnie, uważność znika. Iyengar bardzo, bardzo to krytykował, ten temat zawsze wracał po jego wyjazdach na Zachód. Źle oceniał kierunek, w jakim idzie nauczanie jego metody. Nazywał to nauczaniem intelektualnym, technicznym, pozbawionym kontaktu z drugim człowiekiem, które jest charakterystyczne dla większości nauczycieli z Zachodu. Oczywiście szczegóły są ważne, ale przede wszystkim musi być emocjonalny przekaz. Ja miałem szczęście doznać tego emocjonalnego przekazu, gdzie serce przemawiało do serca. Tego obecnie prawie nikt nie robi. Prawie nie ma ludzi, którzy tak pracują, co więcej, nie widzą oni nawet takiej potrzeby. Uważam, że jest coraz większy rozdźwięk między metodą nauczania, którą Iyengar kiedyś reprezentował, a tym, co się obecnie przekazuje pod tym szyldem w Polsce. Nie masz wrażenia, że ta metoda zmienia się? Ewoluuje?
Warunki i predyspozycje ludzi, którzy mieszkają w Indiach, gdzie ta metoda była stworzona są inne niż w Polsce. Osobiście będąc w Indiach zauważyłem, że aby Hindusi chcieli coś ćwiczyć, czy jogę, nie jogę, to trzeba ich mocno zmotywować. Taka bardzo ostra dyscyplina jest niezbędna do tego, żeby cokolwiek się zadziało. Tutaj, na zachodzie, w Europie i po części zapewne w Stanach jest trochę inaczej. Amerykanie nie potrafią zaakceptować bólu. Polacy lubią ciężko pracować z ciałem.
Koreańczycy, Japończycy, potrafią się zakatować na śmierć sami, bez poganiania ich. Czy myślisz, że to jest zatracenie tej metody, czy to jest jednak jakaś ewolucja?
Nie wiem, czy ewolucja. Było wielu ludzi w latach 60-tych, 70-tych, 80-tych, którzy próbowali naśladować to, co robił Iyengar, nie mając jednocześnie tego poziomu (leczenia emocjonalnie ludzi, sił, autentyczności praktyki). Został tylko krzyk, albo uderzenie albo wyzwisko. Dlatego Iyengar-owie wycofali się z tej metody trochę. Po drugie: tak, jak powiedziałem są ludzie, którzy mają w sobie taką potrzebę pracy, że oni sami (ich ego, super ego) każe im ćwiczyć. Tacy perfekcjoniści, którzy myśleli, ze trzeba się katować w tej jodze. Iyengar uczył w sposób bardzo intensywny. Oni tak ćwiczyli sami potem, myśleli, że tak trzeba cały czas. Nie zwracali uwagi na to, że jednak trzeba znaleźć ten spokój i równowagę. Ogólnie na zachodzie joga Iyengara (w Polsce trudno o tym mówić, bo tu 90% to joga Iyengara) ma opinie takiej twardej, mocnej. Spotkałem się z takimi opiniami. Czy to jest sprawa osób tych niekompetentnych, które próbowały zaszczepiać coś, nie mając do końca o tym pojęcia? Czy to odchodzenie od jakiegoś czasu od bardzo mocnego, zdecydowanego przekazu wiąże się z troszeczkę innym spojrzeniem praktykę i na efekty, jakie może przynieść inna praktyka?
Ogólnie, kiedy mówimy o tej intensywności chciałbym jedną rzecz uściślić to chodzi przede wszystkim o intensywność uważności. Utrzymywanie uważności i bycie z nauczycielem, z tym, co on mówi. Nie spotkałem się, żeby ktoś został ukarany, czy w jakiś sposób deprecjonowany za to, że jest sztywny, czy czegoś nie może wykonać. Natomiast wymagana jest przede wszystkim uważność. Na tym polega trudność tej metody. Nie na robieniu tysiąca pokłonów do słońca, jak np. niektórzy Japończycy robili, (Gita to krytykowała). To utrzymywanie uważności jest najtrudniejsze. Ona ciągle ucieka. Nauczyciel musi w tym pomagać. A jak może pomagać? Musi czasami być surowy. Większość nauczycieli się boi, że karcenie uczniów spowoduje ich odejście, czyli utratę klienta. Są mili. I co zostaje? Bez uważności zostaje tylko trudność fizyczna. Zostaje to, że człowiek ćwiczący ciągle napotyka się na barierę bólu, barierę sztywności, próbuje ją przejść. Potrzebna jest pewna mobilizacja organizmu do tego. Jeżeli ta osoba się rozgląda myśli o czymś innym, nauczyciel boi się ją skarcić, skorygować, to zostaje jej umysł gdzieś indziej, myśli o czymś innym, a ciało robi. Ciało jest osobno, umysł osobno. Nie ma emocjonalnego przekazu.To jest właśnie neurotyczna osobowość naszych czasów. Z wymagania uważności na pewno Iyengarowie nie zrezygnują, nawet jeśli zmniejszają inne wymagania wobec uczniów. Jeśli byś miał wybrać tylko trzy pozycje, to które byś wybrał?
Salamba-sarvangasa, halasana na krześle, setubandha-sarvangasana. A dlaczego te pozycje?
No bo one bardzo odstresowują. Asana, która na początku sprawiała Ci największy kłopot?
Supta-virasana. Przystępowałem do niej kilkanaście razy dziennie przez 5 miesięcy. Dopiero wtedy coś się zaczęło zdecydowanie zmieniać. Asana, którą wykonujesz najczęściej
Wykonuję całe cykle. Nie wybieram sobie jakiejś asany, dlatego że ją lubię. Czy chciałbyś coś od siebie dodać?
Bycie nauczycielem jogi na Zachodzie jest bardzo trudne, ponieważ prowadzenie szkoły wymaga faktycznie prowadzenia firmy. Trudno jest utrzymać równowagę praktyki, nauczania i prowadzenia biznesu. Przykład ku temu dał Iyengar. Do tej pory w Indiach było inaczej. Było tak, że zostawało się mnichem, ascetą, sadhu. Nie zakładało się rodziny, żyło się z tego, co dawało społeczeństwo. Mieszkało się w jakimś aśramie albo pod protektoratem Mistrza, który z kolei otrzymywał dotacje od bogatych ludzi. Ci, którzy poświęcili się praktyce, mieli czas i środki, mogli się dogłębnie zajmować sztuką. Sztuką jogi również. Natomiast to, co my tutaj mamy na Zachodzie, to jest prowadzenie biznesu, życie w stresie. Z jednej strony daje to nam, nauczycielom jogi, możliwość zrozumienia ludzi, którzy do nas przychodzą, którzy są w podobnej sytuacji - prowadzą swoje przedsiębiorstwa, albo pracują na etacie, mają dużo pracy.
Ale z drugiej strony jest to jakieś zubożenie. Nasza cywilizacja, nasza kultura zachodnia nie wypracowała takich form pomocy, subsydiów (oprócz klasztorów w chrześcijaństwie).
Z jednej strony mamy wiedzę o problemach naszych uczniów, bo żyjemy w tym samym świecie, musimy prowadzić biznes. Ale z drugiej strony strasznie się zanieczyszczamy. Może nam zabraknąć czasu i energii, aby dotrzeć do końca naszej drogi w sztuce jogi. Tak jakby joga nie sprawdza się w życiu codziennym, nie jest to sposób pracy, który w trudnych sytuacjach posuwa nas naprzód?
Ja zmierzam do czego innego robiąc taki długi wywód. Uważam, że należałoby w tej sytuacji umieć dotrzeć do ludzi, którzy mają pieniądze w tym kraju i zaproponować im coś, co by im pomogło. Z drugiej strony oni by wyłożyli pieniądze na pomoc w dalszym propagowaniu jogi.
Stworzenie sponsoringu dla praktykujących, żeby oni byli odciążeni od konieczności zarabiania. Pomoc w budowaniu ośrodków, które by były lepiej wyposażone.
Przy czym sponsorom dawana by była prawdziwa sztuka. Nie zachowania pod publiczkę, nagięte komercyjnie przedsięwzięcia, że ktoś tam, gdzieś, dwa miesiące się pouczył i już uczy, bo jest w stanie przyciągnąć ludzi. Mówię o takich przedsięwzięciach, gdzie stawia się na jakość, gdzie stawia się ludziom, uczniom wymagania. Nigdzie na świecie nie ma tak, żeby takie miejsca utrzymywały się same. Z biletów, czy z kart wstępu, jeżeli to ma być autentyczny poziom. Tak jak jakieś alternatywne teatry, alternatywna sztuka, która musi mieć sponsora. Mecenat. Jeżeli tego nie będzie to my wszyscy jako nauczyciele jogi będziemy dźwigać swój krzyż. Będziemy walczyć ze sobą. Wszystkie szkoły będą się podgryzać. Mniej czy więcej. Zawiść. Będą zazdrości. Tak do odczuwam.
Jeżeli nie stworzymy jakiegoś mecenatu, to po prostu będziemy coraz bardziej przyciśnięci problemami codziennymi, coraz więcej energii będziemy musieli tracić na prowadzenie firmy. Będziemy musieli w jakiś sposób zaniżać poziom, aby uczynić jogę bardziej dostępną dla dużych mas społeczeństwa. Co ma walor taki, że dużo ludzi może spróbować. Ale może się okazać, że ta forma pracy (metoda Iyengara), mimo spadku swojej jakości w Polsce jest nadal jeszcze nie do zaakceptowania przez szerokie masy społeczeństwa. Jeśli inne metody się rozwiną, gdzie jest miło, przyjemnie, po każdej asanie się odpoczywa, jest palenie kadzidełek, słuchanie muzyki indyjskiej to może się okazać, że nawet utrzymanie się z wpłat nie będzie możliwe dla niektórych szkół. To jest ten problem. Takie są moje prognozy. Bardzo dziękuje za spotkanie.

Wywiad przeprowadził: Wiktor Morgulec
www.joga.waw.pl
Redakcja: Justyna Moćko Sławomir Bubicz
W latach 76-77 uczestniczył w warsztatach parateatralnych Jerzego Grotowskiego. W czasie studiów psychologicznych na KUL zainteresował się medytacją transcendentalną TM (1977), co zaowocowało chęcią rozwoju na drodze duchowej i odnalezienia swojego guru. W 1979 r zaczął uczęszczać na zajęcia hatha jogi do Janusza Malinowskiego. Ćwiczyli według książki B.K.S. Iyengara "Light on Yoga". W 1980 r pojechał do Indii, gdzie przez 3 miesiące praktykował w aaszramie Mistrza siddha-jogi Swamiego Muktanandy. W tym czasie spotkał na swojej drodze wielu Mistrzów i Nauczycieli. W 1981 r ponownie pojechał do Indii, gdzie planował pozostać 3 miesiące. Kiedy okazało się, że w Polsce jest stan wojenny, Sławek zdecydował zostać w Indiach, jak najdłużej, aby się jak najwięcej nauczyć. Wrócił do Swamiego Muktanandy, następnie przez 8 miesięcy praktykował vipassanę (medytacja buddyjska) u Mistrza S.N. Goenki.
W 1982 odnalazł Mistrza w osobie B.K.S. Iyengara, u którego intensywnie praktykował do 1984 r . Po powrocie do Polski, w listopadzie 1984 r zaczął prowadzić pierwsze zajęcia jogi wg metody Iyengara. W latach 1984 - 1987 zapraszał do Polski włoską nauczycielkę Gabriellę Giubilaro, która rokrocznie prowadziła zajęcia. Przełomowym momentem rozwoju jogi była bezkompromisowa prezentacja metody Iyengara (w 1985) dla sześćdziesięciu instruktorów ćwiczeń relaksowo-koncentrujących z Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej. Szefem sekcji Towarzystwa był Jerzy Jagucki. W latach 1985-1987 Sławek prowadził zajęcia w wielu miejscach w Polsce (min. w Studium Wiedzy i Praktyki Jogi w Lublinie organizowanym przez Krzysztofa Śliwińskiego). W 1987 roku ponownie pojechał do Puny, gdzie w trakcie 3 miesięcznej praktyki otrzymał pierwszy dyplom nauczyciela jogi od Iyengara. Po powrocie, w 1988 r zakończył tłumaczenie podręcznika Iyengara "Light on Yoga", która została wydana przez PWN w 1990 r pod polskim tytułem Joga.
W latach 1988-1990 przebywał w Indiach, gdzie praktykował w Instytucie Iyengara, prowadził własne szkoły jogi w Kovalam i Dharamsali. Przez miesiąc zastępował Sharata Arora w jego szkole na Goa. Wędrował śladami dawnych i obecnych joginów i świętych, odwiedzał świątynie i miejsca duchowego kształcenia w północnych i południowych Indiach, spotkał się z Dalajlamą.
Po powrocie do Polski w 1991 r założył działalność gospodarczą w Warszawie pod nazwą "Akademia Hatha-Jogi" i rozpoczął zajęcia w sali gimnastycznej szkoły podstawowej przy ul. Smolnej. Szkoła rozwijała się, w 1984 zajęcia zaczęły odbywać się na Nowym Świecie. Zaczął szkolić asystentów i nauczycieli do swojej Akademii. Uczestniczył w licznych kursach wyjazdowych, gdzie pokazywał metodę Iyengara, zyskując wielu uczniów, którzy chcieli ją praktykować.
W 1993 brał udział w Europejskim Zjeździe Jogi Iyengara w Londynie jako jeden z 30 senior teachers. Prowadził zajęcia po angielsku dla grupy 500 osób. W tym samym roku uczestniczył w kursie, który Iyengar prowadził z okazji 75-lecia swoich urodzin w Panchgani w Indiach (gdzie przekazał kwintesencję swojego nauczania). Łącznie praktykował 3 lata w Instytucie Iyengara.
Od 1995 Sławek zajął się działalnością wydawniczą: we własnym tłumaczeniu i własnym nakładem (Wydawnictwo VIRYA) zaczął wydawać książki napisane przez B.K.S. Iyengara: Drzewo jogi(1995), Światło jogi (1996), Pranayama - sztuka oddychania w jodze, tłumaczenie wraz z Lilianą Pechal (1997). W 2002 przetłumaczył i wydał podręcznik Gity Iyengar Joga - doskonała dla kobiet. 2003-04
czteromiesięczna eksploracja południa Indii, której rezultatem są organizowane grupowe wyprawy pod nazwą "Wędrówka do Serca Południowych Indii". 2005-06
trzy "Wędrówki do Serca Południowych Indii", oraz nowatorskie zmiany w Akademii Hatha - Jogi w celu podniesienia jakości nauczania.

Opracowanie noty biograficznej: Justyna Moćko
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Ludzie Jogi
Polecamy
JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi