Prekursorzy jogi w Polsce - Maria Stróżyk
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Prekursorzy jogi w Polsce - Maria Stróżyk

wtorek, 27 lutego 2007

Justyna Moćko

Zapraszamy do lektury wywiadów z polskimi nauczycielami jogi, mogącymi poszczycić się najdłuższą praktyką i wieloletnim doświadczeniem. Przeczytajcie o początkach ich drogi i o tym kim są dzisiaj. Dziś zapraszamy do lektury wywiadu z Marią Stróżyk.

Witam Pani Mario. Jest Pani jedną z prekursorek jogi w Polsce. Proszę opowiedzieć, skąd się wzięło Pani zainteresowanie jogą?

Pracowałam w Akademii Muzycznej na stanowisku Kierownika Międzyuczelnianego Studium Wychowania Fizycznego. Pani dziekan Wydziału Wokalnego zatrudniała specjalistę foniatrę. Ta pani została wydelegowana na objazd konserwatoriów zagranicznych, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Po przyjeździe opowiadała, że w każdym konserwatorium są zajęcia jogi dla studentów - wokalistów prowadzone przez wszystkie lata. Pani dziekan zainteresowała się tym zagadnieniem i chcąc ulepszyć proces nauczania wokalistów zdecydowała, by w ramach wychowania fizycznego zaproponować studentom taki przedmiot.
Zabrałam się za szukanie kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc, ponieważ sama z jogę nie miałam wtedy jeszcze nic wspólnego. Był początek lat osiemdziesiątych, 83 - 84 rok.
Wcześniej, bo w drugiej połowie lat ’60 tych poznałam pana Tadeusza Paska. Skończyłam AWF w roku 1965 i pracowałam w Akademii Wychowania Fizycznego. Byłam asystentką, potem adiunktem. W ramach dokształcania kadry zaproszono na konferencję pana Paska. Został ostro skrytykowany i wręcz wyśmiany, ponieważ mówił tak tradycyjnie jak mówi się w Indiach, o energii dobrej i o energii złej. A wtedy wszyscy byli zafascynowani czymś nowoczesnym, a nie tam jakimiś dobrymi czy złymi energiami! On był wielkim pasjonatem. Wyleczył się jogą z różnych chorób i uważał, że jego misją jest przekazanie tego wszystkiego tak, jak się dowiedział i nauczył w Indiach. Chociaż nieładnie potraktowano pana Paska, on się tym nie przejął, jeździł do Warszawy, i usilnie starał się zainteresować jogą Zakład Metodyki Wychowania Fizycznego w Warszawie.
Pan Pasek po prostu uparł się i uważał, że musi dotrzeć do właściwej osoby, która się zajmie jogą pod kątem naukowym. Udało mu się. Powstała książka "Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących" pod red. Wiesława Romanowskiego. Na bazie tej książki były organizowane kursy dla instruktorów rekreacji fizycznej ze specjalnością ćwiczeń relaksująco-koncentrujących.
Natomiast ja, po tym spotkaniu z panem Paskiem kupiłam sobie książkę pani Maliny Michalskiej, żeby dowiedzieć się co to jest joga, jak to wszystko wygląda, ale nie potrafiłam dostrzec w tym nic ciekawego. Owszem - jakieś takie trochę inne figury - podeszłam do tego jako do gimnastyki. Sprawa została odsunięta. Wracając do czasów Akademii Muzycznej:
Później pani dziekan zaproponowała, żebym kogoś szukała, kto poprowadzi jogę dla studentów. W Poznaniu było dosyć prężne środowisko zajmujące się tą "paskowską" jogą. Bez problemu znalazłam panią instruktorkę, która przyszła i prowadziła zajęcia. Wplotłam po prostu jogę w ramówkę zajęć wychowania fizycznego.
Wokaliści przychodzili na te zajęcia i ja z ciekawości zaczęłam na nie przychodzić. Zainteresowało mnie to na tyle, że zaczęłam szukać, gdzie mogłabym się nauczyć więcej. Na zajęciach ze studentami podawane były zupełnie podstawowe zagadnienia, nawet nie pamiętam czy były jakieś asany. No i jak to zwykle bywa - kiedy uczeń jest gotowy, nauczyciel się zjawia. Okazało się, że TKKF organizuje, zainicjowane przez pana Paska, unowocześnione i "unaukowione" przez warszawską Akademię Wychowania Fizycznego kursy dla instruktorów rekreacji fizycznej ze specjalnością ćwiczeń relaksująco - koncentrujących.

Tak. Na te kursy jeździł Jurek, Ewa, Konrad...

Myśmy się wówczas nie spotkali, jeździliśmy w różnym czasie. To były kursy dziesięciodniowe, po które kończyły się egzaminem teoretycznym i praktycznym. Ponieważ skończyłam Akademię Wychowania Fizycznego to z teorii byłam częściowo zwolniona a egzamin praktyczny z asan zdałam.
Ja trafiłam na kurs pod Łodzią w Spale. Była malutka grupa: 12 czy 15 osób. To był dla mnie niezapomniany kurs, ponieważ zostałam w jego trakcie wezwana do Poznania. Mój Ojciec umarł. Ludzie z kursu bardzo mnie podtrzymywali na duchu, pomagali mi, mówiąc: "Słuchaj, Ty musisz wrócić, to jest dla Ciebie szansa, żebyś skończyła, my będziemy Ci posyłali dobrą energię.". Moja Mama powiedziała: "jak już to zaczęłaś, to skończ".
Wróciłam, żeby kurs skończyć. Zostałam bardzo sympatycznie przyjęta.
Na tym kursie dowiedziałam się, że rok temu do Polski przyjechała pani Gabriella Giubillaro. Zaprosił ją Sławek. Gdybym była zainteresowana takim warsztatem, to odbędzie w Szczecinie. Oczywiście pojechałam do Szczecina. Warsztat organizował Jurek Jagucki. Tam spotkałam się pierwszy raz z Gabriellą i od razu zafascynowała mnie ta metoda, ta nauczycielka. Gabriella gnębiła nas strasznie, strasznie. Jest bardzo szczegółowa, jako Włoszka bardzo temperamentna, dokładna, precyzyjna. Musiała nas wyciągnąć z tej "paskowskiej" metody, w której było bardzo maleńko precyzji, bardzo mało dbania o to, co jest najważniejsze w jodze Iyengara - precyzja, precyzja.

Czyli rozumiem, że jest Pani pierwszą osobą, która jogi Iyengara w Polsce uczyła się od Włoszki Gabrielli Giubillaro;-)?

Uczyłam się od Gabrieli. Jest moją najukochańszą i najpierwszą nauczycielką. Sławkowi również zawdzięczam bardzo dużo, ale to od Gabrielli uczyłam się jogi według metody Iyengara.
Moje kontakty z Gabriellą trwały 10 lat. Zaczęłam jeździć na warsztaty, (z Gabriellą, Sławkiem), które były organizowane u Tomka, w Cieplicach. Sławek gnębił nas strasznie, był okrutny, ale z patrząc na to z dystansu wiem, że tak było trzeba.
Kiedy nastąpiła niezbyt sympatyczna sytuacja, od której Gabriella już nie chciała przyjeżdżać do Polski, powiedziała: "Jeśli chcecie - Wy możecie przyjechać do mnie." Byłam u niej we Florencji dwa razy. Mieszkaliśmy w jej pięknym, rodzinnym domu w Barberino, (to jest około 35 km od Florencji), gdzie ma swoje studio. Zobaczyłam jak Gabriella pracuje z koleżankami z Barberino. To było niesamowite. Gabriella zawsze bardzo gnębiła nas, Polaków i w ogóle uczniów zagranicznych, natomiast tam zobaczyłam, że jej koleżanki mówią "Gabriella, co ty się wygłupiasz, przestań, my juz mamy tego dosyć." I ona ulegała. To było dla nas rewelacyjne. W każdym razie przyjmowała nas szalenie sympatycznie. Bardzo miło wspominam te pobyty we Florencji. To przepiękny kraj.

No to już wiemy, jak to było z jogą Iyengara, ale wróćmy do samego początku. Była Pani pracownikiem naukowym. Co Panią zaciekawiło w ogóle w jodze? Na samym początku.

Jako nauczycielka wychowania fizycznego przeszłam przez wszystkie możliwe, dostępne w Polsce kierunki aktywności ruchowej. To był aerobic, callanetics, taniec, gimnastyka artystyczna - bo zawsze mnie w tym kierunku ciągnęło. Miałam 46 lat kiedy poznałam się z jogą.
Uważam, że to jest ruch najbardziej przyjazny człowiekowi. Byłam naprawdę bardzo zafascynowana aerobikiem, lubiłam ten dynamiczny, ekspresyjny ruch. Męczyłam się, po zajęciach ze studentami musiałam kostium wymieniać bo byłam zupełnie mokra. Mimo, że tak mi się te formy podobały, zniszczyły mi kręgosłup i stawy. Kiedy zabrałam się za jogę to zanim zrobiłam porządek z moim dolnym kręgosłupem i ze stawami biodrowym, bardzo cierpiałam. Dlatego właśnie Sławek Bubicz mnie gnębił, bo ja wszystkie asany robiłam po swojemu - tak, jak mnie nauczono w AWF. Większość asan wydawała mi się łatwa, ale nie w ocenie Sławka. To nie było jego wyobrażenie.
Teraz, po latach nauczania jogi wiem, że zdecydowanie bardziej wolę pracować z ludźmi, którzy są sztywni, są zupełnymi nowicjuszami, nie uprawiali nigdy żadnego sportu, bo z nimi się znacznie łatwiej pracuje.
Z drugiej strony chciałam bardzo zachęcić nauczycieli wychowania fizycznego do tej mądrości jogi. Niech oni nawet nie robią żadnej jogi, ale niech wykorzystają tą mądrość, która jest w pracy z kręgosłupem, ze stawami, z korektą. W jodze jest bardzo dużo rzeczy, które można przenieść do korekty z młodzieżą. Z nauczycielami wychowania fizycznego mam fantastyczne porozumienie bo mówimy tym samym językiem. Zaproponowano mi w ośrodku metodycznym prowadzenie konferencji. Przeprowadziłam zajęcia, pokazałam pewne podstawowe asany i zachęcałam do wykorzystania mądrości jogi w pracy z młodzieżą. Niektórzy moi koledzy i koleżanki zainteresowali się nimi, inni - nie, bo powiedzieli, że to jest za mało dynamiczne. Wuefiacy to są tacy ludzie, którzy lubią się zmęczyć;-) Ale oczywiście jest grupa takich osób, które mnie zrozumiały, poszły moją drogą i myślę, że im się bardzo dobrze z młodzieżą pracuje.

Rozumiem, że jest Pani prekursorką propagowania jogi w środowisku AWF?

Tak. W 2001 napisałam pierwszy program dla TKKF. Ja nazwałam ten kurs - "Kształcenie kadr instruktorów rekreacji ruchowek ze specjalnością odnowy psychofizycznej wzorowanej na technikach Dalekiego Wschodu".
Tak to nazwałam, bo obawiałam się, żeby nie było takiej sytuacji, że w dwa tygodnie można być instruktorem jogi. Moja idea była taka, że jeśli w danym środowisku jest ktoś dobry z tai-chi albo chi-qung lub jogi, to niech prowadzi zajęcia w przeważającej liczbie ze swojej dziedziny, natomiast dobrze by było, aby po ukończeniu kursu instruktor miał pojęcie o prawidłowości i mądrości tych wszystkich wschodnich technik.
Nie zostało to zaakceptowane. Owszem - program został przyjęty, natomiast zmieniono nazwę na "Kształcenie kadr instruktorów aktywności fizycznej ze specjalnością ćwiczeń psychofizycznych". Bo im się wydawało, że to będzie mądrzej. Ja byłam niezadowolona. Nikt ze mną się nie konsultował, nie rozmawiał i nie próbował mnie przekonać do zmiany kursu. Odgórnie go zmieniono i koniec.
Jedyną rzeczą dobrą było to, że pozwolono mi przeprowadzić dwa razy (rok po roku) moje autorskiej obozy - warsztaty. Były adresowane do instruktorów TKKF, dla których te warsztaty miały być nową specjalnością. Prowadziłam to w najbardziej wiodącym ośrodku TKKF - Sierakowie. Zarządza nim Warszawa, a leży pod Poznaniem - no, ale takie są układy. Ja tam przeprowadziłam dwa obozy. Po tym drugim obozie zaproponowałam modyfikacje i pewne zmiany organizacyjne. Latem w Sierakowie (bo to tylko latem można organizować) są tłumy ludzi, był problem ze zorganizowaniem wegetariańskiego wyżywienia, a chciałam, żeby wszystko było tak, jak powinno być zgodnie z moją koncepcją. Wówczas władze nie zgodziły się na to, więc ja się wycofałam. Nigdy nie idę na takie ugody, które zupełnie zmieniają istotę tego, na czym mnie zależało.
Ale program został. Nie trzeba było robić niczego nowego. I bardzo się cieszę, że Janusz Szopa na podstawie tego programu kontynuuje idee prowadzenia kursów. Dodał "ze specjalnością hatha-jogi". Uważam, że to jest bardzo dobra rzecz, pierwszorzędna i chwała mu za to. Wydłużył również czas trwania szkolenia.

Ale wracając do jogi Iyengara?

Zaczęłam się spotykać ze Sławkiem, z Konradem, z Jurkiem. Była nas taka ekipa około 30 osób, co roku spotykaliśmy w Cieplicach, potem w Naterkach. Gabriella z reguły przyjeżdżała latem. Tam gdzie Gabriella jeździła, myśmy za nią wszędzie jeździli. Na początku organizował to przede wszystkim Jurek, potem albo Konrad lub Tomek.
Wtedy już można się było uczyć jogi w Warszawie, u Sławka, który też organizował w Cieplicach warsztaty dla wszystkich zainteresowanych z Polski. Najpierw trwały trzy, potem dwa tygodnie. Na wszystkie jeździłam, chłonęłam tę wiedzę i cały czas uzmysławiałam sobie jak strasznie mało wiem, mało umiem. Tak jeździłam, jeździłam, do Sławka, do Gabrielli i pomyślałam, że byłby czas na samodzielne nauczanie.

Jak się stało, że Pani zaczęła uczyć jogi?

Ponieważ w 1965 roku skończyłam AWF, to już jestem na emeryturze. Bardzo pilnowałam tego, że kiedy osiągnę wiek emerytalny, bardzo szybciusieńko odejdę z uczelni, żeby zająć się tylko i wyłącznie jogą. Zanim odeszłam na emeryturę zaczęłam już organizować sobie jogę poza uczelnią. To był 91’-92’rok. Wraz z Izą, moją przyjaciółka, która mnie bardzo do tego namawiała, i pomagała dałyśmy ogłoszenie do radia i do naszej lokalnej, poznańskiej gazety. Reklama w radiu była emitowana dwa razy. Myślałyśmy, że drzwi się nie będą zamykały, tyle ludzi do nas przyjdzie. Przyszły trzy osoby. I okazało się, że żadna z tych osób nie przyszła ani z reklamy radiowej, ani z ogłoszenia w gazecie. Tylko, jak to zwykle bywa, ktoś się gdzieś tam coś dowiedział.
Ja wtedy już prowadziłam zajęcia z jogi na Akademii Muzycznej i Plastycznej w ramach wychowania fizycznego. Z czasem okazało się, że nie tylko wokaliści chodzili na zajęcia, ale również przekonałam do tego skrzypków, pianistów i innych instrumentalistów. Mówiłam "jesteście tak jednostronnie ukształtowani przez specjalizację muzyczną, że byłoby dobrze abyście uzupełnili i skorygowali asymetrię w ciele." Jeden siedzi przez osiem godzin przy fortepianie, drugi ma głowę skrzywioną, bo tylko na jedną stronę przyciska głowę do skrzypiec. No i tak mi się udało namówić większą liczbę studentów. Rozeszło się więc po Poznaniu, że jest tutaj taka pasjonatka, która prowadzi jogę i stąd te trzy osoby przyszły na te nasze pierwsze zajęcia.
Potem jedna pani drugiej pani, jeden pan drugiemu panu, że może warto przyjść. Poza tym zaczęły się układać bardzo korzystne sytuacje medialne. Zaczęły się ukazywać różne artykuły w magazynach kobiecych, w radio, w telewizji. Że jest to korzystne dla zdrowia, dla psychiki i dobrego samopoczucia. I może warto przyjść.
Kiedy przeszłam na emeryturę powiedziałam sobie: dosyć, nie chcę prowadzić zajęć wieczornych. Kiedy uwolniłam się od pracy zawodowej - zorganizowałam grupy w godzinach przedpołudniowych. Prowadziłam już zajęcia na uczelni przed południem - bo taką jedną grupkę już zgromadziłam. Ale, myślę, ryzyko jest ogromne bo kto do mnie przyjdzie przed południem, wszyscy pracują. Okazało się, że przyszło sporo osób, i nie mogłam temu wszystkiemu podołać.
Zaproponowałam moim bardzo solidnym studentkom, żeby mi pomogły i tak to się zaczęło. Przechodziliśmy z jednego miejsca, gorszego na troszkę lepsze, ale ciągle to były sale wynajmowane ad hoc. To mnie nie satysfakcjonowało. W końcu spełniło się moje marzenie. 5 lat temu, Pani, która do mnie przychodziła na zajęcia powiedziała że jej mąż zwolnił budynek, w którym miał hurtownie. Powiedziała: "Jeśli masz pomysł na zorganizowanie czegoś swojego - proszę bardzo. Jeśli zaakceptujesz obiekt, to dobrze by było, gdybyś tam prowadziła jogę" Poszłam, bardzo mi się to miejsce spodobało. Jesteśmy tam do tej chwili. Trzeba było zrobić tylko bardzo drobne, dostosowawcze zmiany. W tej chwili mamy dwie sale, tak, że mogą się odbywać zajęcia równolegle. Jedna sala ma 80 metrów, druga 100 metrów, są szatnie, pokój, którego nie chcieliśmy nazwać biurem - nazwaliśmy Dziuplą.
Zaprosiłam nauczycieli do współpracy, jest nas aktualnie 10 osób. To, co jest zupełnie unikalne w Polsce to jest Szkoła Rodzenia z elementami jogi. Która bardzo pięknie się rozwija, panie i ich mężowie są zadowoleni. Kiedy dzieciątko się już urodzi panie przychodzą się pochwalić, jak się pięknie urodziło, jak się pięknie chowa.
To jest nasza wielka radość.
Udało mi się zgromadzić nauczycieli, którzy podobnie myślą, podobnie czują. Traktujemy nasz ośrodek jak drugi dom.
Właściwie nie przeprowadzamy zebrań organizacyjnych. Jeśli trzeba to rozmawiamy między zajęciami, mamy ze sobą dobre kontakty, porozumiewamy się łatwo. Z okazji świąt zapraszamy się na niedziele żeby posiedzieć sobie w spokoju. Wymienić poglądy, ustalić pewne nowe założenia. Zajęcia mamy bowiem od poniedziałku do soboty.

Pani Centrum jest bardzo aktywne. Zapraszacie różnych nauczycieli, co nie było takie popularne jeszcze kilka lat temu. To Pani pomysł?

Pewne rzeczy przedyskutowujemy wspólnie, ale ja wiele rzeczy sugeruję, poddaję pod dyskusję. Nie chcę niczego narzucać. Podejmujemy wspólnie ustaloną wersję. Zdarza się, że podczas dyskusji zgadzamy się na to, co zaproponowałam. Nauczyciele są zgodni, bo jak powiedziałam, podobnie myślimy.

Mówi się o młodych nauczycielach z Poznania, że to mocna, ale hermetyczna grupa;-)

Muszę powiedzieć, że cieszę się, że tak bardzo dużo osób zdołałam zarazić tym, że nauczanie jest taką piękną działalnością. Jak się Pani zorientowała grupa poznańska jest dosyć spora i liczna.

Tak, wiem. A poza tym kilka osób "spod Pani ręki" ma już swoje szkoły, ale wspomina, że to Pani była ich pierwszą nauczycielką.

Jest to bardzo miłe. Często się zapomina o tym, gdzie są te pierwsze korzenie. Myślę, że zgromadziłam takich nauczycieli, takie osoby, które o mnie pamiętają i to jest szalenie miłe.
Moja szkoła to Centrum. W tej chwili są takie czasy, że jak ktoś pojechał do Jurka, Konrada, Henia na warsztaty to wydaje mu się, że już wszystko wie, i zakłada sobie szkołę. Tak jest nie tylko w Poznaniu, ale w całej Polsce, bo to jest takie łatwe, bo jest moda, można sobie zarobić jakieś pieniądze. Takich szkół oczywiście jest sporo, ale tych prawdziwych, zdrowych, o których wiadomo, że są dobre jest w Poznaniu kilka i tam zajmują się jogą ci, którzy solidnie się tego nauczyli. I to mnie cieszy, bo to jest rzeczywiście bardzo duże zobowiązanie uczyć, to duża odpowiedzialność.

Pani jako nauczyciel akademicki wie o tym najlepiej;-)

Co prawda nauczyciel akademicki na emeryturze, ale pewne rzeczy wie się na zawsze :)


Organizuje Pani obozy?

Tak. Zaczęło się od obozów w Cieplicach, gdzie był pierwszy mój warsztat. Tomek zaproponował: "Jak byś chciała to bardzo proszę, przyjedź, udostępniam Ci obiekt, udostępniam Ci sprzęt". Ja z tego bardzo skrzętnie skorzystałam, obóz się bardzo pięknie udał. A potem zaczęliśmy szukać innych ośrodków. Takim miejscem, z którym jestem bardzo związana, (już 10 lat tam organizuję), to jest ośrodek Akademii Rolniczej, Wydziału Leśnictwa. Pięknie położony w Puszczy Zielonce, przepiękne arboretum. Tam organizujemy warsztaty letnie. Organizuję też comiesięczne warsztaty weekendowe w Stacji Ekologicznej UAM na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego, niedaleko Poznania. To dla osób z okolic Poznania, które nie maja nauczycieli do systematycznej pracy, a są zainteresowane jogą.

Jeździ Pani na warsztaty do innych nauczycieli?

Ostatnio byłam na warsztatach u Jurka Jaguckiego w Pogorzelicy i bardzo byłam zadowolona. Okazuje się, że bardzo dobrze jest jeśli nauczyciel w pewnym momencie stanie na miejscu ucznia. Przestaje myśleć, przestaje być taki spięty, nie musi skupiać na sobie uwagi. Bardzo mi było przyjemnie poddać się innemu nauczycielowi. Bardzo lubię jeździć na warsztaty do innych nauczycieli. Też chciałam zobaczyć, jak wyglądają warsztaty organizowane nad morzem. Spodobało mi się i w tym roku będę też organizowała warsztat w Międzywodziu. Powitanie słońca na plaży było bardzo miłym doświadczeniem.

Polecam stanie na głowie na brzegu morza…;-)

Świetny pomysł, rewelacyjny.

Pani Mario, a czy miała Pani przyjemność spotkania się z Gurujim?

Nie. Mnie w ogóle nie ciągnie do Indii. Nie chciałam i nie chcę tam pojechać. Ja bardzo chętnie słucham relacji. Ostatnio zaprosiliśmy do Poznania panią Małgosię Madej. Bardzo ładnie opowiadała, czasami bardzo krytycznie. I dobrze, bo ja uważam, że trzeba mieć swoje zdanie. To że wszyscy się zachwycają, nie znaczy, że każdy musi się zachwycać wszystkim.
Ja świadomie nie przystępowałam do żadnych egzaminów. Pracując na uczelni byłam nieustająco poddawana weryfikacji, różnym egzaminom, dodatkowo byłam zawodniczką, więc ciągle miałam tę presję poddawania się ocenianiu. Poza tym, jeśli się pracuje na uczelni to musi się zdobywać te tytuły bo inaczej człowieka zwolnią. Miałam przesyt oceniania mnie i powiedziałam sobie "chcę to robić z wielką przyjemnością, nie chcę przeżywać stresów związanych z egzaminami - już dość. Joga ma być dla mnie radością". Stres jest zawsze, a im człowiek starszy, tym bardziej to przeżywa.
Poza tym byłam świadkiem pierwszego egzaminu organizowanego w Cieplicach przez pana Birię. To przeważyło, od razu zadecydowałam, że nie podejdę do egzaminów. Podjęłam taką decyzję i chcę się jej już do końca konsekwentnie trzymać. Nie jestem licencjonowaną nauczycielką.

Zwróciłam uwagę na dwa fakty, które Pani podała: Pani była zawodniczką?

Będąc jeszcze studentką byłam zawodniczką gimnastyki artystycznej, potem również. Zrobiłam specjalizację z gimnastyki artystycznej a żeby uzyskać stopień instruktora trzeba było być zawodniczką, zdobywać klasy sportowe.

A jaki ma stopień naukowy?

Mam stopień doktora nauk wychowania fizycznego. Po 10 latach pracy w Akademii Wychowania Fizycznego przeszłam do Studium Międzyuczelnianego Wychowania Fizycznego Akademii Muzycznej i Akademii Sztuk Pięknych. Nie musiałam już robić następnych tytułów. Chciałam robić, coś, co kocham, bezinteresownie, a nie po to żeby zdobywać jakieś kolejne certyfikaty. Po prostu taka była moja filozofia.

A jak to było, kiedy Pani stanęła przed grupką uczniów i poprowadziła zajęcia?

W Akademii Wychowania Fizycznego uczą nas metodyki uczenia ruchu. Dlatego miałam uproszczone zadanie. Tylko specjalność była inna, natomiast metody nauczania są uniwersalne. To nie stanowiło problemu. Dla mnie problemem było wykonać precyzyjnie asany, tak, żeby była zadowolona ze mnie Gabriella czy Sławek. To było dla mnie najtrudniejsze. Pod względem metodycznym nie miałam problemu, bo przecież studentów też uczyłam ruchu pracując w Akademii Wychowania Fizycznego.

Która asana była dla Pani najtrudniejsza.

Niesamowita była taka przygoda. To był chyba trzeci kolejny raz kiedy spotkałam się z Gabriellą. Ja spotykałam się z nią latem, potem nie miał mnie kto uczyć, spotykałam się z nią dopiero po roku, następnym latem. Poprosiła mnie, żebym stanęła na głowie. Powiedziałam, że mogę tylko przy ścianie. Powiedziała: dobrze, dobrze, proszę. Stanęłam przy ścianie, ona stanęła obok mnie i mówi: "catastrofa, Maria, catastrofa!". Przestraszyłam się. Postanowiłam, że jak następnym razem Gabriella przyjedzie, to ja już będę umiała stać na głowie. Poszłam na siłownię i zaczęłam pracować z barkami. Miałam słabe barki - zawodniczka gimnastyki artystycznej nie musi mieć mocnych barków. Musi być elastyczna, musi mieć stawy biodrowe dobrze rozpracowane ale musi mieć wiotkie ręce. Poszłam do trenera na siłowni i powiedziałam, że chce takie efekty. Dwa razy w tygodni uchodziłam bardzo pilnie. Następnego roku spotkałam się z Gabriellą. Zobaczyła mnie i powiedziała: "coś ty z sobą zrobiła?". "No, starałam się wzmocnić." "Dziewczyno, nie tędy droga!".
To było wielkie upokorzenie, bo mnie się wydawało, że jestem taka solidna. A moje mięśnie były pokurczone normalny efekt siłowni. Gabriella powiedział: "Pamiętaj, nie wolno iść na skróty, musisz poczekać, musisz być konsekwentna i cierpliwa".
Kiedy zaczęłam tak w umyśle przygotowywać się do tego, że będę prowadziła zajęcia z grupami z miasta, to przecież nie wiedziałam nigdy kto do mnie przyjdzie. A może ktoś przyjdzie do mnie kto już tę jogę zna? Będzie lepszy ode mnie? Jak ja się będę na tej sali zachowywać, skoro ja pewnych asan jeszcze w ogóle nie umiem. A co do stania na głowie to w ogóle miałam przez dłuższy czas miałam fobię. Powiedziałam, że pewne asany pominę, nie będę uczyła, ale tak się szczęśliwie złożyło, że się wzięłam za siebie, zaczęłam pracować.

Pamięta Pani jeszcze inne, trudne dla Pani pozycje?

Oprócz tego stania na głowie - pozycje, które wymagały równowagi . Gimnastyka artystyczna jest bardziej dynamiczną dyscyplina. Potem przeszłam na aerobik, więc nie musiałam być skoncentrowana na wytrzymaniu konkretnej pozycji. Te wszystkie równoważne pozycje, które wymagały siły rąk, siły barków były dla mnie trudne.

Jeśli by miała Pani praktykować 3 pozycje, to które by Pani wybrała?

Na pewno wybrałabym stanie na głowie, ponieważ teraz wiem, że jest wspaniałe, odświeżające, regenerujące. Potem zrobiłabym sarvangasanę, bo to trzeba zrobić po staniu na głowie. Na pewno zrobiłabym skręty bo są energetyzujące. Gięć do tyłu nie bardzo lubię, chociaż wiem że są wspaniałe.
Staram się żeby moja praktyka była bardziej wszechstronna. Nie mam takich preferencji jednostronnych. Raczej uważam, że powinnam harmonijnie i jeśli robię jakieś pozycje gięć do tyłu to chcę je zakończyć wyciszeniem. Dbam o harmonię wewnętrzną.

Czy pamięta Pani jakąś zabawną sytuację z zajęć?

Czy ja mam taką zabawną sytuację?... Nie. Jeśli się coś takiego przydarzało, co mogłoby wywołać śmiech na sali, a z drugiej strony zakłopotanie jakiejś osoby, to zawsze starałam się wybrnąć z tego tak, żeby nikomu nie zrobić przykrości, żeby nikt nie poczuł się że jest wyśmiewany. Nigdy nie doprowadzałam do takiej sytuacji, żeby komuś było chociażby troszeczkę przykro.
Przeżywałam bardzo zajęcia kiedy byłam uczennicą, więc wiem jak to nieraz boli. Coś może się wydawać śmieszne, a potem zostaje niesmak. Staram się, żeby joga była dla wszystkich świętem.

Pierwsze skojarzenie ze słowem joga:

Joga teraz - lepszy komfort życia. Być lepszym.

Czym się Pani przede wszystkim dzieli ze swoimi uczniami?

W różnym okresie dzieliłam się różnymi rzeczami. Na początku chciałam zarazić ich moim zafascynowaniem mądrością jogi, że jest tak konsekwentna, że każda asana buduje następną, jeśli się do tego w ten sposób podejdzie. Jest tak konsekwentna jak żaden z poznanych przeze mnie dotychczas systemów ruchowych. Potem uważałam, że joga daje człowiekowi ogromną energię, jest takim bodźcem wewnętrznym, że po prostu wszystkiego się chce, człowiek staje się otwarty, zaczyna inaczej patrzeć na świat, inaczej żyć, inaczej postrzega ludzi, inaczej postrzega różne zjawiska. Teraz dążę do tego, żeby moi uczniowie potrafili być joginami poza salą, żeby potrafili to wszystko, czego się tutaj nauczą przetransponować na życie. Aby mieli lepszy komfort życia.

Tak, chodzę na zajęcia i czasami w szatni damskiej jest ogromny tłok. I śmieję się, że jogą nie jest to, co robi się na sali, tylko to, co się dzieje w szatni.

Tak. W szatni, siedząc za kierownicą kiedy stoimy w korku, w autobusie kiedy się ludzie gniotą, kiedy niesympatycznie pachną.


Czyli, po takim podejściu od strony fascynacji ruchem, joga stała się dla Pani ścieżką rozwoju duchowego.

Oczywiście. Nie wszystko mi się udaje przecież, bo to jest jasne. Ale mam nadzieje że mam jeszcze kilka lat przed sobą i te założenia może uda mi się spełnić.


Czym jest w tej chwili dla Pani praktyka własna?

Praktyka własna jest dla mnie ogromnym wyzwaniem, ciągle ogromnym wyzwaniem. Im się idzie głębiej w las, tym jest ciemniej, tym jest więcej grzybów, tym jest więcej trudności. Muszę powiedzieć, że jest bardzo maleńko asan, w które jak wejdę, to się dobrze czuję. W innych muszę jeszcze bardzo dużo pracować, wkładać bardzo dużo wysiłku. Ale to jest wysiłek innego gatunku, to nie jest ten wysiłek gdzie człowiek się zlewa potem jak na pierwszych warsztatach u Gabrielli. Ale ta uważność. Podoba mi się, jak Leszek Mioduchowski mówi, żeby ten "strumyk uważności" powstał tam gdzie trzeba. To jest takie ważne.

Czy praktykuje Pani coś innego oprócz jogi?

Nie praktykuję niczego.

Czy jest ktoś, kto jest dla Pani autorytetem?

A z autorytetami... Staram się widzieć w każdym - człowieka, który ma i słabości, i dni dobre, i gorsze, i lepsze. Staram się widzieć, że to jest ludzkie. Za wszelką cenę staram się, żeby nikt nie patrzył na mnie, (bo to jest naturalne, kiedy przychodzę na salę), jak na jakiś wzorzec. Ciągle mówię moim uczniom: jestem takim samym człowiekiem jak ty, jak każdy z nas, popełniam błędy, staram się być jak najbardziej perfekcyjna, ale to nie zawsze mi się udaje. Dlatego walczę z takim patrzeniem na kogoś jako na wielki autorytet.

Ale nie chodzi o wielki autorytet. Czy ma Pani kogoś, kto Panią inspiruje?

Ciągle jestem zafascynowana Gabriellą. Bardzo się cieszę na myśl o spotkaniu z nią i nie mogę się doczekać września, kiedy Gabriella będzie w Warszawie. Bardzo się cieszę i jestem niesłychanie wdzięczna, że został podjęty ten trud organizacji takiego warsztatu, bo wiem, że to jest ogromne przedsięwzięcie.
Na pewno wielkim autorytetem jest pan Iyengar. Ponieważ ja go nie znam osobiście, to go cenię jako wielkiego twórcę, wielkiego człowieka, ale tak z daleka.

Słyszę, że Pani ma taką pełnię: własny ośrodek, czas na zajmowanie się tym, co Pani kocha… Czy jest jeszcze coś, co chciałaby Pani osiągnąć?

Cieszę się tym co jest dzisiaj. Nie wybiegam w przyszłość, nie fantazjuję, tylko cieszę się tym, że udało mi się przeżyć jedne dobry dzień, że miałam przyjemne spotkanie z moimi uczniami, z moimi nauczycielami. To nie jest jakiś minimalizm, ale teraz mam taką filozofię życiową, że to co jest w tym momencie jest najważniejsze, ta teraźniejszość.

Zmieniła się Pani przez te lata?

Na pewno. Na pewno. Inaczej patrzę na ludzi, inaczej patrzę na różne konflikty, które przecież nieustannie są. Chyba zrobiłam się bardziej tolerancyjna. Może to jest związane z wiekiem? Na pewno też. Ale bardzo pomogła mi w tym joga. Same dobre rzeczy widzę w jodze. Nie umiałabym powiedzieć nic złego na temat jogi.

Uprawia Pani jeszcze sport?

Właściwie ja ze sportem skończyłam. Bardzo intensywnie jeździłam na narty i w pewnym momencie przestało mnie to bawić. Uważałam, że ten etap mam już za sobą. Potem biegałam ale stwierdziłam, że to nie jest dobre dla kręgosłupa, dla stawów. Przez pewien czas łączyłam aerobic z jogą, to już jest najgorsze co można zrobić. Tutaj coś sobie poprawiłam to tam się popsuło, bo to się w ogóle nie uzupełnia. Teraz jestem tylko i wyłącznie wierna jodze. Chętnie pływam, ale pływanie w jeziorze czy na basenie to nie jest żaden sport. Uważam, że joga w tej chwili jest dla mnie wiodąca, najważniejsza i jedyna.

5.01.2007
Wywiad przeprowadziła i zredagowała
Justyna Moćko
justyna@joga-joga.pl
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Ludzie Jogi
Polecamy
JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi