Moje pierwsze zajęcia jogi. YA-HA
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Moje pierwsze zajęcia jogi. YA-HA

niedziela, 1 grudnia 2013

Publikujemy pierwszy z nadesłanych na Konkurs "Moje pierwsze zajęcia jogi" tekst. 15 grudnia jury czyli Ania Gładysz i Justyna Moćko ogłoszą laureatów, którzy dostaną w nagrodę książkę "Jedz, módl się, jedz" Michaela Bootha. Czytelników zapraszam na fb, gdzie możecie głosować, który z autorów dostanie audiobooka pod tym samym tytułem

Nigdy nie poszłabym na nie z ciekawości. Zajęcia te kojarzyły mi się ze zbyt mało - i tu chyba znajdę, o czym dowiem się "po czasie" olbrzymi paradoks - energetycznymi. Nie były wtedy takie "modne" i ogólnodostępne, przynajmniej w mojej lokalizacji. Ale… musiałam na nie pójść. Do dziś w pamięci dziękuję pewnej rehabilitantce za krótką, ale jakże trafną "diagnozę": "Ty po prostu musisz chodzić na pilates lub jogę".

Dziś zupełnie inaczej patrzę na swoje ciało, baa.. na swój ORGANIZM.

Współczesny świat w wieku 24 lat dał mi się we znaki. Nawet nie wiem co tak naprawdę było główną przyczyną. Pewnie nigdy nie dowiem się więcej, niż tyle ile sama zrozumiałam, iż czynników musiało być wiele. Może stres, może przeciążenie… wszystko to skumulowało się w moich barkach. Pewnego dnia wstałam z łóżka i nie potrafiłam obrócić głowy, zrobić sobie zwyczajnego "koka". Po zapisaniu przez lekarza rozluźniających leków na moje nadmierne napięcie mięśni, na szczęście skierował mnie na rehabilitację, gdzie ćwiczenia były jednym z jej elementów. Rehabilitacja się skończyła, a ja… na jogę nie poszłam. Zapomniałam o niej.

Pewnego poranka, oglądając jedną z porannych telewizji recenzentka książek zachwalała kolejną publikację: "Pozerka. Moje Zycie w 23 pozycjach jogi" Claire Dederer. Recenzentka nawiązywała do problemów autorki z kręgosłupem i wskazówki jej przyjaciółki o konieczności pójścia na jogę.
"O co chodzi z tą jogą?!" Dlaczego wszyscy o niej gadają?!". Wręcz poirytowana zadawałam sobie te pytania. No cóż… musiałam spróbować. Nastawiona więc tylko i wyłącznie na fizyczny jej aspekt (przecież nie będę medytować ani zagłębiać się w całą tę filozofię) poszłam na zajęcia. Grupa 4 osób, oprócz młodego chłopaka prowadzącego zajęcia - "Całkiem przystępnie jak na pierwszy raz" - pomyślałam. Nie musiałam się przecież stresować dużą grupą wyćwiczonych jak małpki joginów i joginek. Nie było źle. "Towarzystwo" nie wykazywało nadzwyczajnych, nadludzkich i antygrawitacyjnych zdolności - uff… Nie rzucałam się więc w oczy;-)
Komendy jogina (jak już wspomniałam młodego chłopaka, w hawajskich spodenkach z fryzurą bujną jak Eddy Murphy w "Księciu w Nowym Yorku") były nadzwyczaj… spokojne. Ujął mnie jego ton głosu i powtarzane jak mantra zdanie: "Jeżeli czujesz, że potrafisz". To zdanie sprawiało, że każdy z grupy nie robił nic "za mało" czy "niewystarczająco" jak na jogę. Każdy robił coś ponad stan. Stwarzało to wspaniały komfort psychiczny. "Trwaj w pozycji lub przejdź o krok dalej" - zawsze miałam wybór czy wejść w bardziej zaawansowaną asanę. I zachęcana - wchodziłam.
W jedne "wchodziłam" z trudem i psychicznym lękiem - do dziś walczę z pozycją Kakasana (Kruk), kiedy to pomimo usilnej kontroli umysłu widzę siebie z czołem wbitym w podłogę niczym włócznia aborygena wbita w ziemię przy nieudanym rzucie.
W pozostałe asany udało mi się "wejść" jakbym robiła je całe życie, jakby moje ciało całe życie czekało na to aż ustawię się właśnie w takiej kombinacji! To było niezwykłe! Moje ciało było szczęśliwe i stawało się silne "od środka". A przecież ja "tylko" stałam wyprostowana, z podwiniętą kością ogonową, złączonymi stopami, "uaktywnionymi" kolanami, zaciśniętymi udami, wyciągniętą szyją, starającą się dotknąć sufitu To on jest tak daleko?! Na żadnych innych zajęciach nie byłam tak blisko mentalnie z podłogą, ścianami, lustrami i wreszcie sufitem sali - to śmieszne ale, fascynuje mnie ta myśl. To trochę tak jakby łączyć się z wszechświatem poprzez samą świadomość - i wiecie co jest w tym najlepsze? - skupiając się już w tej pozycji na w/w suficie trochę się z nim. Łączyłam. Wykonując asanę z totalnie nieprzystosowanym i zszokowanym ciałem ja… w pewnym sensie medytowałam!
To wręcz przerażające jak joga jest zintegrowana. Nie jesteś w stanie robić tylko asan! Twoje ciało i umysł instynktownie prowadzą Cię do rzeczy, o których nawet nie śniłeś, że możesz ich doświadczyć.

Ale wracając do Tadasany (pozycji Góry) - nigdy tak stabilnie nie stałam na ziemi. Wiem - mało duchowe stwierdzenie - ale życzę Wam wszystkim abyście kiedykolwiek byli w takim stanie "postać". To zadziwiające jak proste rzeczy mogą dawać radość i siłę, jeśli znajdziemy chwilę czasu by móc ich doświadczyć we współcześnie pędzącym i obdartym z prawdziwych doznań świecie.

Nauczyciel powoli i dokładnie tłumaczył asany pozwalając nam prawidłowo je wykonać. Pokazywał ich wariacje, co potrafiło przyczynić się do powiększenia gałek ocznych i zadziwiającego wzrostu siły grawitacji w obrębie dolnej szczeki. Na poziomie umysłu słyszałam wtedy w głowie tylko " Heeeee?! - z akcentem na: "???".
Ale to wspaniale pobudzało wyobraźnie. I motywowało do dalszych starań. Jogin w hawajskich szortach praktykował Winjasę czyli bardziej dynamiczną i płynną formę jogi. I wtedy poczułam zmęczenie. Tak - sama byłam zdziwiona - przecież przyszłam tu się porozciągać a mam zadyszkę? Wtedy jeszcze nie starałam się oddychać wyłącznie nosem i nie będąc wyćwiczoną w asanach "goniłam" trochę za joginem. Zachowywałam się jakbym była na typowych zajęciach fitness - nastawiona na szybkość i wyścig, nawet wbrew ciału. Nie pominę też faktu lekkiej traumy psychicznej kiedy to w ramach przynależności do grupy, na samym początku zajęć po raz pierwszy musiałam zdjąć skarpetki. Tak, ja - odwieczny zmarzluch- musiałam obnażyć się publicznie pokazując zaskoczone stopy. Jednak o dziwo na zajęciach byłam tylko ja, jogin i jego głos (oraz wspomniane wcześniej: sufit, ściana, lustro i podłoga) - to nie widziałam, a tym bardziej nie czułam wzroku innych praktykujących. Każdy z nas był we własnym świecie. W środku nas samych. Maksymalne skupienie pozwoliło wyciszyć umysł. Mile mnie to zaskoczyło. Pomijając fakt problemów ze wstawaniem dnia następnego (co o dziwo, zawierało przyjemny pierwiastek i element odkrywczy w postaci wyczuwania zakwasów w miejscach do tej pory nie występujących) wróciłam na jogę po ten wewnętrzny spokój. Mięśnie stały się silniejsze, bóle do dziś nie wróciły. A ja na każdych zajęciach czuje jak moje ciało się śmieje. Jogin się zmienił. O dziwo, nowa joginka to nowa joga. Oddech, który idealnie współgra z asanami. Oddychanie nosem, bez potrzeby komend "wdech" czy "wydech". Przecież w jodze oddech jest scalony z asanami, ciało samo czuje co ma w danej chwili zrobić. Po jodze czuje wibracje, pozytywną energie. Ludzie uśmiechają się do siebie wychodząc z sali. Nie… oni maja przysłowiowe "banany" na twarzach. Myśląc o pierwszych zajęciach jogi czuję tylko ciepło, spokój, słyszę swoją własną ciszę i czuję ją - czuję prane - życiową energię. W sobie i każdej żywej istocie. Chcąc czy nie, joga nigdy nie stanie się dla was wykonywaniem samych asan. Nawet jeśli tak jak ja, tylko w tym celu przyjdziecie na zajęcia. Ona was pochłonie bez reszty - uwalniając Was samych.

Namste

YaHa

Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Styl Życia
Polecamy
JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi