PAWI TRON, fragmenty
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

PAWI TRON, fragmenty

środa, 15 października 2008

Bezpośrednie spotkanie z Tadż Mahalem przyprawia o zawrót głowy - bo to doprawdy cudowne zjawisko, zawieszone między rzeczywistością i nierzeczywistością, w niewiarygodny sposób opierające się wszystkim banałom, które o nim napisano...Z każdą godziną upływającego popołudnia tajemnica będzie się pogłębiać. Na czym ona polega? Cokolwiek można by powiedzieć, na pewno jest to rdzennie indyjskie zagadkowe zjawisko, które zawiera w sobie całą historię a jednocześnie wymyka się kategoriom czasu.

Dwunastu derwiszów może spać pod jedna derką, ale dla dwóch królów jedno królestwo jest za małe - głosi przysłowie Wschodu
Prolog.Tadż Mahal

Dzieje królów zawsze były widowiskiem przeznaczonym dla całego świata. Publicznością w tym teatrze jest potomność urzeczona wydarzeniami, których sens wydaje się jej szczególnie doniosły, ponieważ aktorzy byli ludźmi wielkiego formatu. W historii Mogołów indyjskich występuje to wyjątkowo wyraźnie, gdyż nie tylko zawładnęli oni swą sceną niepodzielnie, ale byli także własnymi scenografami, tworząc dzieło sztuki rozpoznawalne na pierwszy rzut oka niemal przez każdego człowieka na świecie - mauzoleum Tadż Mahal. Tylko takie dzieło jak Tadż Mahal mogło służyć za kurtynę zasłaniającą tajemnicę ich pochodzenia oraz ogromu ich sukcesu i klęski. Dynastia ta sprawowała faktyczne rządy w Indiach przez niespełna dwieście lat - kroplę w dzbanie indyjskiej wieczności, ale dla subkontynentu był to wstrząs, którego posępne skutki trwają do dziś. W 1526 roku okrutni nomadzi, Mogołowie, wtargnęli jako cudzoziemcy, jako muzułmanie, do kraju o większości hinduskiej, kraju, który od tysiącleci trwonił siły na lokalne spory i waśnie. Jednakże okazali się oni geniuszami, którzy nie tylko zjednoczyli Indie, ale naznaczyli je swoim piętnem i pozostawili w dziedzictwie logiczny ciąg wydarzeń, w którym odbija się ich posłannictwo. Wszystko to widać jak na dłoni, zaklęte w mogolskiej architekturze. W Indiach przeszłość mogolska nie tylko zdołała przetrwać, ale nadal narzuca się z przemożną natarczywością. Każdy turysta z podziwem ogląda Czerwone Forty cesarskich miast Delhi i Agry; ich masywne mury z piaskowca jeszcze dziś otaczają piękne meczety i pałace, z salami do audiencji prywatnych i publicznych, o ścianach inkrustowanych ametystami i krwawnikami. Jednakże nigdzie zagadki Mogołów nie odczuwa się tak intensywnie, jak na widok Tadż Mahalu. Choć miał to być, stał się grobowcem całej dynastii - ponadczasowy wcieleniem jej chwały i upadku. Kto z pielgrzymujących do Agry, znalazłszy się w tym mieście, z obawy przed rozczarowaniem nie zawahał się na moment, nim poszedł zwiedzić ową najsławniejszą budowlę świata? W przestronnej Bramie Saraceńskiej tablice, na których wyryto napisy w językach angielskim i hindi, tak zapowiadają to sanktuarium:" Tadż Mahal zbudowany został w latach 1631 - 1653 przez Cesarza Szachdżahana dla jego żony Ardżumand, znanej pod imieniem Mumtaz Mahal, Ozdoba Pałacu. Urodzona w 1592 roku jako córka Asaf-Chana, poślubiła w 1612 roku Szachdżahana i wydawszy na świat czternaste dziecko zmarła w 1612 roku. Po śmierci Cesarz został pochowany u jej boku." Stojąc pod mrocznym muzułmańskim sklepieniem wszyscy, którzy odwiedzali to miejsce w ciągu minionych trzystu lat z górą, zawsze widzieli w pierwszej chwili ten sam obraz. Jest tam bowiem tylko jedno dojście, nikt nie przybywa tu od strony płynącej opodal rzeki Dżamny, a wysokie mury uniemożliwiają widok z dowolnie wybranych kierunków. Aż zbyt piękna, długa promenada, z lustrzaną taflą sadzawki, prowadzi do gigantycznej białej zjawy - samego Tadż Mahalu. Bo ten grobowiec jest naprawdę zjawą, nawiedzaną przez niespokojne duchy Mumtaz Mahal, Szachdżahana i ich dzieci.
Bezpośrednie spotkanie z Tadż Mahalem przyprawia o zawrót głowy - bo to doprawdy cudowne zjawisko, zawieszone między rzeczywistością i nierzeczywistością, w niewiarygodny sposób opierające się wszystkim banałom, które o nim napisano. Bywali tacy esteci, którzy spędzali tu całe dni, wałęsając się po ogrodzie i obserwując subtelne metamorfozy grobowca, gdyż z każdą upływająca godziną pokrywa się on coraz to nowymi deseniami światłocienia - kotara cieni, która muzułmańscy architekci zapewne świadomie wykorzystali, aby osłonić kruchą tajemniczość monumentu przed ostrym słońcem Indii. Koneserzy potrafią nawet określić dokładny czas po cieniach padających na niszę pod wielkim łukiem centralnym; takim ludziom Tadż Mahal spędza sen z oczu. W świetle księżyca budowla jest urzekająco piękna, jarzy się srebrzystą poświatą, która w niewytłumaczalny sposób wydaje się mieć źródło wewnątrz, a nie na zewnętrz grobowca. Przekroczywszy łuk bramy wejściowej widz nadal znajduje się w odległości trzystu metrów od mauzoleum i nie zdaje sobie jeszcze sprawy z jego zdumiewającego ogromu. Z daleka nie można dojrzeć inkrustacji ze szlachetnych kamieni ani innych detali - wszystko jest tu z białego marmuru, a w islamie biel jest kolorem śmierci. Cztery wyprężone jak na warcie minarety bez wątpienia wnoszą akcent męski, ale są czymś więcej: one odrywają Tadż od ziemi. Gdyby je usunąć grobowiec natychmiast straciłby swa eteryczność; to wszystko jest bardzo dziwne. Kopuła w kształcie gruszki stanowi cud kobiecości i dzięki mistrzostwu formy sprawia wrażenie nieważkiej. Na końcu promenady dostrzeżemy, ze rozplanowanie terenu niemal nie różni się od innych grobowych budowli Mogołów, które umieszczone są w czteroczęściowych ogrodach symbolizujących muzułmański raj. Jednakże w odróżnieniu od pozostałych grobowców mogolskich, które z reguły wznoszą się w samym środku ogrodu, Tadż stoi samotnie ponad swoim Edenem, na wielkiej platformie górującej nad Dżamną. Mauzoleum, które od poziomu ogrodu do wieńczącej kopułę złotej iglicy liczy 74 metry wysokości, przytłacza zwiedzających swych ogromem. Wewnątrz gigantycznego centralnego łuku marmurowe sklepienie oszlifowane jest w romby, a wersety z Koranu, czarno wypisane stylizowanym arabskim pismem kaligraficznym, wiją się wokół drzwi wejściowych jak kolosalny rebus. "Poczęta z myśli tytanów, wykonana przez jubilerów" budowla odznacza się nieprzebranym bogactwem frezów, kasetonów z płaskorzeźbami i inkrustacji z cennych kamieni. Motywy kwiatowe, powtarzające się z geometryczna precyzją tysiące razy te same kwiatuszki, są zdumiewająco naiwne. W płaskorzeźbach z białego marmuru dominuje irys, kłączasta roślina charakterystyczna dla cmentarzy, która rośnie tylko w cieniu i nie lubi indyjskiego upału. Od drzwi wejściowych schodzi się w dół krypty z prawdziwymi grobami - na górze stoją tylko cenotafy, sarkofagi symboliczne. Na płaskorzeźbach ambitu wokół górnej krypty znowu kwitną kwiaty - tutaj wyłącznie białe, widmowe kwiaty śmierci. Światło dzienne sączy się przez kraty łuków, okalających sarkofagi. Cenotafy obramowane są ośmioboczną ażurową przegrodą z białego marmuru, zadziwiającą filigranowym motywem kwiatowym - jest to prawdziwe arcydzieło orientalnej sztuki dekoracyjnej. W samym sr4odku znajduje się mały sarkofag cesarzowej Mumtaz Mahal, a pod katem ostrym do niego, niemal brutalnie przyciśnięty do marmurowej przegrody, stoi większy cenotaf Szahdżahana, zwieńczony niewielką rzeźbą, symbolem mężczyzny. To dostawienie jego trumny wnosi akcent niepokoju - nieprzyjemny dysonans w bezbłędnej harmonii mauzoleum. Nawet cudzoziemiec - ignorant domyśli się, że w przeszłości zdarzyło się coś tragicznego. Jeden z dozorców wydaje ciche okrzyki , żeby zademonstrować wspaniałe echo, które przez cale dwadzieścia dwie sekundy błąka się upiornie miedzy ścianami sanktuarium. Tymczasem na zewnątrz czeka słońce, które w Indiach bywa niemiłosierne. Zwiedzający osłaniają oczy przed blaskiem bijącym od białego marmuru. Spacerując powoli wokół budowli dostrzegamy, ze wszystko jest tu poczwórne: takie same wielkie łuki powtarzają się na północy, południu, wschodzie i zachodzie; cztery minarety wznoszą się modlitewnie z czterech rogów wielkiej kwadratowej platformy. Jednakże sam Tadż Mahal nie ma kształtu kwadratowego: zewnętrzne rzędy dwupiętrowych arkad po obu stronach wielkiego łuku są ścięte, dzięki czemu powstaje ośmiobok, zwany przez muzułmańskich architektów ośmiobokiem bagdadzkim. Z racji tej natarczywej symetrii całość jest pełna spokoju, senna. Czasem płynąca za grobowcem rzeka robi o świcie wrażenie sielankowe. Na jej przeciwległym brzegu samotna kopułka grobu mogolskiego sąsiaduje z rumowiskiem wyglądającym rzeczywiście na szczątki fundamentów owego bliźniaczego Tadżu z czarnego marmuru, który wedle legendy zamierzał zbudować dla siebie Szahdżahan. Widać stąd fort w Agrze, położony o jakieś półtora kilometra licząc wzdłuż zakola popielatej od mułu rzeki. W pulsującym w powietrzu letnim unosi się on nad ziemią w postaci olbrzymiej czerwonej plamy, jak miraż z epoki Mogołów. Zwiedzanie kończy się w miejscu, w którym się zaczęło. Przed potężnym frontonem spostrzegawczy obserwator dostrzega z odrobiną zgorszenia linkę od piorunochronu przeprowadzona po ścianie obok głównego łuku. Wracając ogrodem każdy ogląda się za siebie. Na trawniku rozłożyło się jak zwykle kilka rodzin hinduskich - sikhowie w turbanach i pełne ponadczasowego wdzięku kobiety w sari. W arkadach zaczynają już pokazywać się cienie budząc znowu zainteresowanie nieodgadniona tajemnicą, której w czasie zwiedzania nie zdołaliśmy rozwiązać. I z każdą godziną upływającego popołudnia tajemnica ta będzie się pogłębiać. Na czym ona polega? Cokolwiek można by powiedzieć, na pewno jest to rdzennie indyjskie zagadkowe zjawisko, które zawiera w sobie całą historie a jednocześnie wymyka się kategoriom czasu. Tadż Mahal implikuje trwanie, które nie mieści się w pojęciach teraźniejszości i przeszłości, trwanie, które nie uwzględnia istnienia rzeki Dżamny, sączącej u jego stóp swe gładkie wody. "Teraz" i "dawniej" to tylko maja - złudzenie, zmienne formy przemijalności. Choć warstwę trzystu - i więcej - lat historii potrafimy spreparować jak palimpsest, nadając jej przejrzystość arkusików folii celofanowej, to przecież wszystko to może być tylko indyjska iluzją. Może to dziś, a może niegdyś Mahatma Gandhi stał w tym ogrodzie i widział Tadż na swój sposób, jako symbol ucisku? Złudzenie bywało czasem groteskowe. W 1836 roku żona angielskiego pułkownika Sleemana, który rozbił namiot na trawniku opodal mauzoleum, wykrzyknęła: "Gotowa jestem jutro umrzeć, żeby leżeć w takim grobie!". Sleeman relacjonuje, że orkiestra z pułku jego przyjaciela, majora Godby’ego, uprzyjemniała żołnierskie wieczory wygrywając dziarsko na tarasie mauzoleum. Byli to przynajmniej wielbiciele tego zabytku, amatorzy pikników i im podobni. Niewiele lat wcześniej grupa urzędników, która w pierwszych latach panowania brytyjskiego zjechała tu by odetchnąć świeżym powietrzem, uzbroiwszy się w młotki i dłuta zebrała obfity plon drogich kamieni z wiecznie kwitnącego ogrodu na pokrytych inkrustacja ścianach mauzoleum. Lord Wiliam Bentnick, generalny gubernator Indii od 1828 do 1835 roku, sprzedał w drodze licytacji wannę z pałacu Szahdżachana w Agrze, a Tadż Mahal cenił tak nisko, że zamierzał go rozebrać w celu uzyskania marmuru! W odleglejszych czasach Tadż Mahal poniósł jeszcze większe straty. U schyłku cesarstwa Mogołów skradziono z mauzoleum największe skarby - tureckie i perskie kobierce, zasłony, lampy i złote łańcuchy, bezcenny baldachim z pereł zdobiacy grobowiec Mumtaz Mahal, a dżatowie zrabowali i przetopili legendarne drzwi z czystego srebra. Może to dziś, a może niegdyś...od mauzoleum bije chłód absolutu. Niektórzy nawet słyszą nieustanny szept: dawno zapomniani mułłowie cesarscy odmawiają modlitwy za tę kobietę, o której pamięć ma trwać na wieki wieków. W każdą rocznicę jej śmierci Szahdżahan modlił się na klęczkach przed wysadzana drogimi kamieniami balustradą otaczającą jej trumnę. Co noc budynek był iluminowany światłami lamp ze złota, a w krypcie wisiała złota kula ozdobiona wypukłymi lustrami z Aleppo, rzucającymi zmienne desenie zmysłowych blasków na grób bezpowrotnie utraconej kobiety. Śmierć to sama istota Tadż Mahalu, ale w budowli tej wyczuwa się nie tylko śmierć. Żadna fotografia, ani żaden film nie zdołają oddać ducha emanującego z tego arcydzieła - jak ektoplazma wywołuje on gęsią skórkę tylko u bezpośrednich obserwatorów. Tchnienie owego ducha bije od centralnego łuku muzułmańskiego, niby barbarzyńska strzała wymierzona w kopułę z białego marmuru. Wszystko staje się tu niesamowite i wspaniałe niby zaklęcie, dzięki któremu śmierć traci wszelką brutalność. Na tle tego doskonałego symbolu Mogołowie odegrali swoją rolę do końca, wierni władającej nimi obsesji. Głównym reżyserem wydarzeń była śmierć utajona w cieniu ich potęgi - ukryta za lwem czającym się na tle wschodzącego słońca.

Waldemar Hansen
Pawi Tron. Dramat Indii Wielkich Mogołów.
Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1987
Wyszukiwarka Szkół Jogi

JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi
Styl Życia
Polecamy