Ajanta i Ellora cz. 2
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Ajanta i Ellora cz. 2

wtorek, 9 września 2008

Katarzyna Pilorz

Przyćmione światło wnętrz grot powodowało, że zarejestrowanie detali malowideł wymagało od nas sporego wysiłku. Wyblakłe kolory, jednorodna - niemalże monochromatyczna - tonacja i sepiowa patyna dodatkowo pogarszały widzialność. Po pewnym jednak czasie ta trudność stała się narzędziem wyciszającym umysł, uspokajającym myśli, kojącym duszę. Każde z wnętrz jaskinnych, choć datowane w odstępach przypominających ery w rozwoju sztuki, było łudząco do siebie podobne.

15 sierpnia w Indiach jest też dniem wolnym i bynajmniej nie z powodu święta religijnego, jak w Polsce. Tego dnia obchodzony jest
tu dzień niepodległości.
Wykorzystując tę okazję, czyli dłuższy niż zwykle weekend, postanowiłyśmy - cztery dziewczyny z Polski - wybrać się na wycieczkę do oddalonego o ok. 300 km. od Puny Aurangabadu, który jest doskonałym miejscem wypadowym do pobliskich kompleksów świątynnych: Ajanta i Ellora. Świątynie te są grotami wykutymi w skale.
Do Aurangabadu przyjechałyśmy komfortowym autobusem. Sześć godzin jazdy uprzyjemniał nam seans filmowy, na który złożyły się oczywiście dwie produkcje z Bollywood. Zaraz po wylądowaniu na miejscu zostałyśmy przejęte przez miejscowych rikszarzy, spośród których najbardziej godnym zaufania wydał nam się Noor Baba. Po drodze do hotelu zaoferował nam swoje usługi, czyli zawiezienie nas samochodem do Ajanta i Ellora. Mustafa - nasz przewodnik
Następnego dnia rano poznałyśmy naszego szofera. Noor Baba czekał na nas w hotelu przy recepcji. Przywitał się a zaraz potem "Good morning, madame" usłyszałam od mężczyzny z gazetą w ręku, który stał obok.
Pomyślałam, że ów człowiek przy kontuarze może chce mi sprzedać tę gazetę, jednak sposób, w jaki mnie pozdrowił, był trochę zbyt grzeczny i uprzejmy jak na ulicznego sprzedawcę prasy. Było w twarzy tego człowieka coś, co czyniło ją nieczytelną, w jakiś wykoślawiony sposób niezrozumiałą. Była w niej deformacja, która ulokowała się w miejscu nie do rozpoznania, nieuchwytna, błądziła po całej twarzy zostawiając to dziwne wrażenie dysonansu w patrzącym na nią przelotnie rozmówcy.
Wkrótce miało się okazać, że bardzo się ze sobą zaprzyjaźnimy. Kiedy znaleźliśmy się w samochodzie i zaczęłam z nim rozmawiać udało mi się w końcu zlokalizować przeszkodę, która uniemożliwiła mi rozszyfrowanie jego twarzy. Nad lewym okiem widniała szrama, przebiegająca po zewnętrznej krzywiźnie łuku brwiowego. Kącik oka lekko unosił się do góry, co sprawiało wrażenie udrapowania zewnętrznej części powieki. W ten sposób również linia rzęs znalazła nową formę. Wspinając się na fałd skóry przypominający krawiecką zakładkę bujne czarne rzęsy sterczały do góry jak włosy szczotki ryżowej. Regularne rysy twarzy załamywały się w tym miejscu, jak w krzywym zwierciadle. Stopniowo odkrywałam twarz Mustafy nie mogąc się nadziwić temu zderzeniu współegzystujących ze sobą brzydoty i piękna.
Mustafa w ciągu tych dwóch dni dużo nam o sobie opowiadał. I ta historia uświadomiła nam jak ciężkie jest życie przeciętnego mieszkańca Indii i jak wiele mamy szczęścia mieszkając w innej części świata, bo nasze życie w dużo mniejszym stopniu jest zdeterminowane przez czynniki zewnętrzne. Ajanta
Wrażenia z jaskiń trudno uchwycić w formę werbalną i opisać. To dzieła sztuki, które powstały tysiące lat temu z pobudek religijnych
i ku takiemuż przeznaczeniu. Na początku naszej wędrówki przez kolejne z grot trudno było to poczuć. Poruszałyśmy się w gąszczu turystów, zaczepiane od czasu do czasu przez zwiedzających zainteresowanych krajem naszego pochodzenia i przewodników do wynajęcia.
Przyćmione światło wnętrz grot powodowało, że zarejestrowanie detali malowideł wymagało od nas sporego wysiłku. Wyblakłe kolory, jednorodna - niemalże monochromatyczna - tonacja i sepiowa patyna dodatkowo pogarszały widzialność. Po pewnym jednak czasie ta trudność stała się narzędziem wyciszającym umysł, uspokajającym myśli, kojącym duszę. Każde z wnętrz jaskinnych, choć datowane w odstępach przypominających ery w rozwoju sztuki, było łudząco do siebie podobne. Nie wiadomo, czy w powodu jednakowej warstwy kurzu i patyny pokrywającej malowidła i podobnych uszczerbków w dekoracji rzeźbiarskiej, czy wzrastającego zmęczenia i związanego z nim przytępienia percepcji, czy też może z racji pojawiającego się z wolna w naszych głowach stanu, który był celem praktykujących w tych grotach mnichów. Być może właśnie zaczęły na nas działać rytm i monotonia dekoracji.

W prawie każdej symetrycznie zorganizowanej grocie w centralnym miejscu odpowiadającym absydzie kościoła chrześcijańskiego zasiadał Budda z zamkniętymi oczami i zastygłymi w medytacji rysami twarzy, z których bił spokój i niewzruszoność właściwa materiałowi, w której go wykuto. Dziesiątki wcielonych w skałę Buddów medytowało w pozycji Siddhasany zupełnie nie zważając ani na upływ czasu ani na rzesze turystów przetaczających się wokół nich, rozmawiających we wszystkich językach świata, siadających mu na kolanach w pozie do zdjęcia. W niektórych grotach spotkać można było Bóstwa Hinduistyczne, ale zanim do tych miejsc dotarłyśmy wszystkie formy wykute w kamieniu miały stać się dla nas Buddą oddanym praktyce duchowej.

W jednej z grot pod koniec naszej wędrówki zachowała się ściana pokryta tapetą we wzór ustawionych ramię w ramię Buddów, których aureole niemalże się ze sobą stykały. Cała armia, której wizerunek gdzie niegdzie przetarty był plamą pustego tynku - dziury w wyobrażeniu odwiecznego rytmu, a może raczej jego części. Zupełnie jak częścią życia staje się śmierć, a częścią pełni pustka. W ostatniej jaskini Budda położył się i zasnął. Jego gigantyczne ciało wyciągnięte było wzdłuż bocznej ściany groty jak ciała królów spoczywających nad swoim sarkofagiem w gotyckich katedrach. Oni pozują, zaś Budda wyraźnie odpoczywa.

Ellora
Następnego dnia, w drodze do grot w Ellora zatrzymaliśmy się żeby zrobić zdjęcie na tle fortu. Przydrożny sprzedawca pamiątek namawiał nas do kupna pocztówek. Wtedy Mustafa powiedział, że dostaniemy je w prezencie. Nie potraktowałyśmy jego obietnicy zbyt serio.
Wyczerpane poprzednim dniem i zniechęcone tłumem turystów postanowiłyśmy zrezygnować z wchodzenia do największej i najlepiej zachowanej groty hinduistycznej. Obejrzałyśmy ją sobie dokładnie z góry obchodząc wnętrze wybrane przez budowniczych, po obrzeżach skały. Poruszałyśmy się jak po krawędzi krateru, we wnętrzu którego rosną i pączkują bogate formy rzeźbiarskie.
Kiedy wróciłyśmy do samochodu, każda z nas otrzymała po dwie książeczki z pocztówkami. Gest Mustafy rozbroił nas kompletnie. Nie mogłam się za nic skupić na oglądaniu grot zastanawiając, się nad tym, co skłoniło Mustafę do nadwerężenia swojego skromnego budżetu, aby zrobić nam prezent. Te były hinduistyczne, wyraźnie inne od buddyjskich, choć nie mogę sobie przypomnieć, w czym tkwiła różnica. Zobaczyłyśmy dwie z czterech.
Chwilę później usłyszałam od Mustafy wyjaśnienie jego gestu. Widząc początkową rezerwę, z jaką dziewczyny podchodziły do jego osoby wyczuł, że jest postrzegany jedynie jak ktoś, kto widzi w nas źródło dochodu. Wtedy zaświtała mu myśl, żeby zmienić nasze nastawienie w ten prosty sposób i jednocześnie wyrazić swoją wdzięczność za mile spędzony z nami czas.
Ostatnią grupą jaskiń, jakie przypadły nam do zwiedzenia były groty dżinijskie. Chodziłam po nich, jak po zaczarowanym ogrodzie. Doskonale zachowane, z niemalże kompletną dekoracją rzeźbiarską pełną motywów zwierzęcych i roślinnych. Posągi ludzkie z wiernie oddanymi detalami anatomicznymi. Wszystko to zakomponowane dynamicznie. Cały wystrój tych świątyń przypominał mi swoim charakterem wnętrza barokowe. Z jednego pomieszczenia można było przez otwór w skale przejść do drugiego, co wywoływało we mnie poczucie transu i symbolicznej, nie kończącej się wędrówki.
Wróciłyśmy autokarem do Puny tego samego dnia, pełne wrażeń po bardzo intensywnych dwóch dniach. Wjeżdżając do miasta miałam wrażenie, że wracam do domu. Najwyraźniej zadomowiłam się tu na dobre.

Wrażenia z Instytutu II

Gita - moja miłość
Zupełnie inną logiką niż Prasiant kieruje się Gita. Kiedy to stało się dla mnie jasne i kiedy wyraźnie poczułam jak bliski, intuicyjny i uderzająco trafny jest jej punkt widzenia pokochałam ją całym sercem. Do tego zauroczenia dołożyło się to, jak widzę ją jako człowieka.
Kobietom przydzielają najwięcej zajęć właśnie z nią, na czym tylko korzystam. Mój plan obejmuje trzygodzinną praktykę własną oraz dwugodzinne zajęcia z nauczycielem. Dodatkowo, po interwencji Corine u Pandu udało mi się otrzymać pozwolenie asystowania na klasach medycznych, więc w połowie miesiąca w moim planie pojawiły się dwie dodatkowe godziny na zajęcia terapeutyczne.
Wracając do Gity. Początkowo wydała mi się dość porywcza i surowa. Jednak wkrótce odkryłam, że te cechy wypływają z jej niebywałego zaangażowania w rolę nauczyciela, totalnego oddania temu, co robi. Jest absolutnie skupiona w trakcie klasy, jej zajęcia mają zwarty rytm. Nawet, kiedy przerywa sekwencję, żeby nam coś dłużej wyjaśnić przykuwa uwagę słuchaczy utrzymując rytm narzucony w trakcie wykonywania asan. Kontroluje przy tym bacznie zaangażowanie swoich uczniów i stopień, w jakim są uważni. Gani za każdy objaw rozkojarzenia. Wyłapuje najdrobniejsze oznaki skonfundowania i natychmiast diagnozuje ich pochodzenie. Ustaliwszy, co mogło wywołać niezrozumienie wraca do tej kwestii i na bieżąco wyjaśnia zagadnienie. Pozostaje w nieustannym i niezwykle intensywnym kontakcie z całą grupą. Niejeden praktykujący w ostatnim rzędzie budzi się mocno zdziwiony jej gwałtowna korektą. Jest momentami agresywna, lecz jej sposób reagowania znajduje swoje uzasadnienie w trosce, z jakiej jej reakcja wypływa.
Na domiar jest niezwykle bystra i w swoich błyskawicznych ripostach słownych dowcipna i zarazem ironiczna. Zdarza się, że jej słowo rani tą ironią, ale też potrafi rozśmieszyć. Wszystko, co robi w trakcie zajęć jest wyrazem jej zaangażowania bez reszty i zapamiętania w nauczaniu. Wypływa z troski o nas, o naszą prawidłową praktykę - a co za tym idzie - za zdrowie w przyszłości, ale też o właściwe zrozumienie pracy. Jej wyjaśnieniom nie ma końca do póki nie otrzyma od grupy dowodów pełnego zrozumienia tematu. Niezwykła klarowność nauczania, konsekwencja w drążeniu tematu - zawsze w kontakcie z reakcją grupy - są najlepszym dowodem tego, z jak wytrawnym nauczycielem mam do czynienia osobie Gity.
Wiele miejsca w swoich wyjaśnieniach Gita poświęca też należytemu szacunkowi, jaki powinniśmy mieć dla nauki jej ojca, o którym nie mówi inaczej jak Guruji. Od Corine usłyszałam, że nauka, jaką od niego odebrała była wyjątkowo trudna. Iyengar po przejściu na emeryturę i wycofaniu się z regularnego nauczania zwykł był mimo wszystko interweniować w trakcie klas prowadzonych przez nią i poprawiać ludzi, albo wtrącać swój wątek. Potem przerywał, już tylko po to, by zwrócić jej uwagę i poprzez nią przekazać swoje spostrzeżenie uczniom. Teraz na klasach Gity nie ma już jej ojca. Ponoć wyraził się kiedyś, że całą jego wiedzę posiada teraz właśnie ona. Jak widzi to Gita, jak widzę to ja
Punkt widzenia Gity, który jest tak bliski moim intuicjom w kwestiach, o których Prasiant wyraża się w języku bardzo abstrakcyjnym, można zawrzeć w jej uwadze rzuconej w trakcie zajęć: "Czy wy jesteście już tak rozwinięci duchowo, że nie możecie porządnie wyprostować nóg i rąk?". Rozważania Prasianta zupełnie od tego prostowania abstrahują, zakładają to jak oczywistą przesłankę, o której nawet nie trzeba wspominać.
Gita, zaś widzi - zaglądając nam w oczy, a trzeba wiedzieć jak bardzo roziskrzone są jej własne - że nie tylko nie prostujemy należycie rąk i nóg ale, nawet jeśli je prostujemy to nie zawsze budzimy w ten sposób nasz ospały i wędrujący poza miejsce praktyki umysł. Kiedyś przy czwartym powtórzeniu Bharadvajasany podeszła do jednej z osób i powiedziała "Twoje oczy w końcu się otwarły" - co należy rozumieć: "Uważność została obudzona". A to przecież dopiero etap wstępny, obudzona uwaga może zostać odpowiednio skierowana.
Jej wieczorne zajęcia w piątek w tygodniu wygięć do tyłu na długo pozostaną w mojej pamięci. Tak się złożyło, że w trakcie sesji zrobiła wykład, który wiele mi wyjaśnił. Starała się nas przekonać do wagi prawidłowego ułożenia ciała w trakcie wykonywania asan. Na przykładzie jednego z uczniów pokazała, w jaki sposób nieprawidłowy nawyk ruchowy, lub asymetria ciała rzutują na całą strukturę. Kolano, następnie rotacja miednicy, przemieszczenie barku i na końcu głowa. Przemieszczenia kośćca oddziałują na mięśnie i organy wewnętrzne. Utrwalanie tej sytuacji w życiu i brak reakcji na nią w wykonywaniu asan prowadzi małymi kroczkami do powstania schorzenia albo problemu z daną częścią ciała. Dlatego tak ważne jest, aby być uważnym i kontrolować ciało podczas praktyki, nie dopuszczać do powstawania, lub utrwalania asymetrii, czy nieprawidłowych odruchów.
Nasza interwencja w praktykę i nieustanne korygowanie są konieczne. Jeśli zaprzestaniemy, ciało osunie się bezwiednie w stary wzorzec. Dlatego praktyka przypomina rehabilitację, nieustanne zajmowanie się już istniejącym problemem, który jest fragmentem naszej kondycji. W podobny sposób działamy na nasz umysł, kiedy praktykujemy z wytężoną uwagą, kiedy staramy się w jej obszar włączyć wiele różnych punktów, które w asanie powinny podlegać kontroli. Tak, jak w Urdhva Dhanurasanie podlegają kontroli i nogi i ręce i miednica i klatka piersiowa na raz. Taka praktyka wymaga pełnego zaangażowania i maksymalnego rozbudzenia umysłu. Nie ma wtedy miejsca na wybieganie myślą poza to, co jest aktualnie do wykonania. Ilość instrukcji i elementów do ogarnięcia jest tak duża, że pozostajemy w kontakcie tylko z tym, co jest - co jest faktycznie. Kiedy nasz umysł wypełnia tylko to, co jest faktycznie, pojawia się Satia - czyli prawda i uczciwość. Nie może być inaczej, bo każde kłamstwo i kombinacja wymaga alternatywnego świata, całej na kłamstwie opartej, koherentnej i zwartej rzeczywistości. Na taką kombinatorykę nie ma miejsca w umyśle zajętym tym, co dzieje się tu i teraz.
Podobnie jest z Brahmacharią, czyli czystością i powściągnięciem pożądań. Tu nie chodzi o to, żeby je wyprzeć, albo dekretem woli narzucić sobie wstrzemięźliwość. Żądze i zachcianki, jeśli gdzieś są, i tak dadzą o sobie znać, wymykając się w końcu z podświadomości. Po prostu zaskoczą nas swoim istnieniem i nawet nie będziemy wiedzieli, skąd się wzięły - która ze sfer mentalnych jest ich źródłem. Rzecz w tym, żeby pomału uczyć się pewnego wzorca. Przywracając umysł do jego pierwotnej natury nieporuszenia i powściągnięcia, również w sferze zmysłowej. Kiedy praktykujemy i staramy się kontrolować różne fragmenty ciała w tym samym czasie, angażujemy nasz mózg zatrzymujemy go na tym, co zachodzi aktualnie w ciele, mózg oddziałuje na umysł a umysł na świadomość i w końcu każde z nich osiąga stan spokoju i wyciszenia, w którym nie ma pragnień i pożądań. Ten wzorzec działania, jeśli jest regularnie praktykowany przenosi się poza praktykę i dzięki niemu osiągamy spokój ducha w codziennym życiu i upragniony stan czystości.
A zatem, zdaniem Gity praktykując jogę nie tylko rehabilitujemy nasze pełne napięć i asymetrii ciało, ale i duszę wznosząc ją ku coraz to bardziej zaawansowanym praktykom, jednak zawsze sferą, do której możemy się odwołać po weryfikację postępu na ścieżce rozwoju duchowego jest ciało i sposób funkcjonowania uwagi. A więc ścieżka, jaką prowadzi nas Gita wiedzie od ciała do głowy. Odwrotnie niż u Prasianta. Klasy medyczne
Osobny rozdział doświadczeń w Instytucie stanowią klasy medyczne, na które przychodzą (albo przyjeżdżają z daleka) osoby z problemami medycznymi. Każdy taki pacjent otrzymuje od Gity zestaw asan oraz asystenta, który pomaga mu ten zestaw zastosować, przynosi pomoce, układa odpowiednie konstrukcje i w końcu też samego zainteresowanego w stosownej pozycji. Klasy te odbywają się codziennie od poniedziałku do piątku i pomimo panującego w ich trakcie na sali rozgardiaszu, panuje tam pewnego rodzaju hierarchia.
W piątki jest już luźniej, przychodzi mniej pacjentów i nie ma Guruji i Gity. Jednak, kiedy oni są na sali, trzeba się mieć na baczności, bo w każdym momencie mogą z znienacka interweniować z najbardziej błahego - zdawałoby się - powodu, takiego jak wysokość kostki pod ręką. Po nich, kolejnymi osobami wedle autorytetu są nauczyciele indyjscy, którzy służą radą w wypadku wątpliwości i pomagają mniej doświadczonym asystentom. Na końcu są ci, na których najczęściej skupia się krytyczna uwaga Gity I Guruji, czyli asystenci, którymi zostają nauczyciele przyjeżdżający z zagranicy oraz pacjenci, którzy krążą bezradni po sali dzierżąc w ręce swoją kartę z niemożliwymi na początku do zidentyfikowania nazwami asan.
Rolę tłumacza i przewodnika po tajemniczym zestawie stanowią asystenci, ale też zdarza się, że jest na odwrót i to pacjent wprowadza świeżo przydzielonego mu asystenta w arkana swojej sekwencji. Tak jest też w moim przypadku. Trafiłam na przesympatyczną panią, która na klasy medyczne przyjechała do Puny aż Peru po to, aby się wyrehabilitować po serii wypadków. Ilość przyrządów na sali jest niezliczona, podobnie też sposoby ich zastosowania, a układanie konstrukcji z pomocy stało się tu naprawdę niezwykle zaawansowaną sztuką. Często też trzeba odwoływać się do własnej intuicji i eksperymentować z nowym ułożeniem pomocy, aby osiągnąć pożądany efekt.

www.studiojogi.pl

Wyszukiwarka Szkół Jogi

JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi
Styl Życia
Polecamy