Holi. Jak Indie witają wiosnę?
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Holi. Jak Indie witają wiosnę?

czwartek, 31 marca 2011

Julitta Klama

Powitanie wiosny w Indiach to niezwykle ważne i długo wyczekiwane święto. W tym roku obchodzono je 19 marca, w podobnym czasie my witaliśmy wiosnę. Niektóre obrzędy związane z festiwalem Holi przypominają nasz Pierwszy Dzień Wiosny, Prima Aprilis, Wielkanoc czy Lany Poniedziałek, jednak tam wszystko odbywa się bardziej spektakularnie. Indusi uwielbiają to święto - przepełnione radością, kolorami, tańcem i śpiewem. To czas pradawnych obrzędów i spotkań z najbliższymi. Jednak przybysze z dalekich stron, zwłaszcza kobiety, muszą zachować dużą ostrożność, bo festiwal kolorów może być bardzo niebezpieczny.

"Za siódmą górą, za siódmą rzeką,

swoje sny zamieniasz na pejzaże.

Kiedy się wlecze wyblakłe słońce,

oświetla ludzkie wyblakłe twarze."

("Choć pomaluj mój świat" 2 Plus 1)

Więc choć, pomaluj SWÓJ świat…

Kiedy Polskę przygniatały olbrzymie zaspy śniegu i nic nie wskazywało na zmianę pogody, ja już marzyłam o wiośnie. Wystarczyło kilka godzin podniebnej przeprawy aby za siódmą górą, za siódmą rzeką, wiosna odebrała nas na lotnisku w New Delhi. Powitała nas promieniami słońca na twarzy, zapachem świeżej trawy, śpiewem ptaków, ciepłym wiatrem igrającym w zwiewnych sari. Wszystko wskazywało na to, że wiosna zagościła już w Indiach na dobre, a jednak oficjalnie zima jeszcze się nie skończyła. W końcu kwiaty i zielone drzewa można w Indiach podziwiać przez cały rok. Wszyscy jednak z niecierpliwością oczekiwali na wiosenną pełnię księżyca, bo właśnie wtedy miało nastąpić radosne święto powitania wiosny - spektakularny festiwal kolorów - zwany Holi.

Już przed wyjazdem do Indii próbowaliśmy znaleźć datę tego najbardziej lubianego święta, jednak strony internetowe i przewodniki podawały rozbieżne daty. Zapytaliśmy wiec o to jednego z agentów turystycznych w Delhi, który po zastanowieniu odpowiedział, że Holi jest 7 lub 8 marca. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że pracownicy tamtejszych biur turystycznych zrobią wszystko by odciągnąć turystów od pierwotnego planu i wcisnąć im swoje usługi za kilkakrotnie wyższą cenę. Radzę omijać wszelkie biura turystyczne w Indiach szerokim łukiem i samodzielnie organizować sobie wyprawy.

Uwierzyliśmy mu, musieliśmy zmienić plany tak, aby na czas Holi być w północnych Indiach, bo właśnie tam wiosna jest witana jest zjawiskowo. Na południu Indii cały rok wygląda podobnie, zima różni się od lata tym, że upały są mniejsze. Dlatego zaczęliśmy naszą podróż od południowego stanu Goa. Luty dobiegał końca a my wciąż delektowaliśmy się rajskimi plażami. Jednak coś zaczęło się zmieniać. Dotychczasową ciszę spokojnej wioseczki coraz częściej zaczęły przerywać pdźwięki bębnów, śpiewy, huk petard. Restauracje zaczęły odwiedzać różne dziwolągi: dewoci z poprzebijanymi policzkami, półbogowie, pół-zwierzęta pół-ludzie w bajecznie kolorowych strojach, z fantazyjnie pomalowanymi twarzami. Tańczyli i śpiewali do wtóru bębnów, prosząc turystów o jałmużnę. Któregoś dnia podsunęli mi pod nos zeszyt, w którym miałam złożyć podpis obok ofiarowanej kwoty, kiedy poprosiłam o wyjaśnienia okazało się że zbierają pieniądze na festiwal Holi. Jak to Holi? Już teraz?

Okazało się, że na Goa Holi ma inną nazwę - Shimgo i obchodzone jest trochę inaczej. Właściwie każdy region Indii posiada specyficzną nazwę dla Holi, towarzyszą mu również odmienne rytuały. Na Goa Shimgo zaczęto obchodzić już kilka dni wcześniej, trudno było znaleźć otwarte biuro, wypożyczyć łódkę, złapać rikszę lub taksówkę. Zamiast zarobku pracownicy wybrali uczestnictwo w świątecznych obchodach. Wszystko wydawało się owiane jakąś pradawną tajemnicą, niedostępne i niezrozumiałe dla turystów. Od domu do domu, niczym kolędnicy wędrowały grupki mężczyzn, towarzyszył im śpiew i przenikliwe dudnienie bębnów. Któregoś dnia zahipnotyzowani niezwykłą ludową muzyką, wtopiliśmy się w kolorowy tłum mężczyzn i ruszyliśmy za nimi do jednej z wiejskich chat. Gospodarz domu szybko wyłowił nasze blade twarze spośród tłumu i zaproponował honorowe miejsca na ogrodowych krzesełkach, tuż obok małego ołtarzyka. Przed naszymi oczami roztoczył się piękny spektakl kolorów, który przywołał wspomnienie naszych skansenów i dawnych pięknych tradycji ludowych. Na stropie zadaszenia zawisł gruby splot kolorowych sznurów, następnie do każdego sznurka został przyporządkowany jeden chłopiec. Już po chwili w rytmie bębnów zaczęli synchronicznie przemieszczać się z kolorowymi sznurkami, według jakiejś zaszyfrowanej, tylko im znanej zasady. Bębniarze grali coraz głośniej, coraz szybciej a wraz z nimi powolne ruchy chłopców przemieniły się w energiczny taniec. Jedno spojrzenie w górę upewniło mnie w tym, że ruch ten był niezwykle przemyślany - ponad ich głowami zawiązał się piękny kolorowy warkocz. Wszyscy na chwilę zamilkli - by na nowo oddać się muzyce i odpłynąć w kolejnym kolorowym tańcu.

Obserwowaliśmy ten rytuał urzeczeni jego pięknem i harmonią, zadając sobie w myślach mnóstwo pytań: z jednej strony chcąc aby czas się zatrzymał a z drugiej, czekając aż rytuał się zakończy i ktoś udzieli nam wyjaśnień. Każdy nasz gest był obserwowany przez młode dziewczyny, stojące na wielkiej werandzie domu. Wszystkie kobiety były odświętnie ubrane, we włosy miały wplecione świeże kwiaty. Obserwowały nas, nieśmiało chichocząc, dla nich byliśmy bardziej interesującym wydarzeniem niż przybycie "kolędników". Na koniec odbył się rytuał ofiarowania ognia a potem zostaliśmy poczęstowani owocami, słodyczami i czajem. Potem podszedł do nas gospodarz domu i podziękował za udział w obrzędzie. Mieliśmy szczęście, okazało się, że trafiliśmy do zamożnego domu opiekuna pobliskiej świątyni małpiego boga Hanumana, dzięki czemu mieliśmy możliwość obejrzeć tradycyjny taniec w pełnej jego formie. Nie po raz pierwszy i ostatni mogliśmy dostąpić gościnności hindusów.

Księżyc coraz bardziej przybierał na krągłości a dzikie psy o północy zaczynały swój tajemniczy śpiew, jakby na swój sposób świętowały wiosenne przesilenie Nadszedł czas, aby udać się na północ, zanim Holi rozkręci się na dobre. Z pewnością równie ciekawie byłoby uczestniczyć w obchodach wiosny na południu kraju, jednak wszyscy polecali nam północne Indie. Ktoś polecił nam Varanasi - podobno jedno z najstarszych miast na świecie. Nie zastanawiając się długo spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w dwudniową podróż powrotną na północ Indii. Zdobycie biletów było prawdziwym wyzwaniem, ponieważ w tych dniach wszyscy spieszyli w tym samym kierunku, aby spędzić Holi wraz z rodziną.

Holi można porównać do chrześcijańskiej Wielkanocy z kilku powodów: po pierwsze: obchodzone jest wiosną, kiedy wszystko na nowo odradza się do życia (a konkretnie w miesiącu Phalgun Purnima, który przypada zwykle na przełomie lutego i marca), po drugie: jest świętem kolorów: my malujemy pisanki, a hindusi malują siebie nawzajem. Po trzecie: Holi jest odpowiednikiem naszego Śmigusa Dyngusa, ale w Indiach obchodzony jest bardziej kolorowo i spektakularnie. Po czwarte: jest świętem o antycznym pochodzeniu, podobno już w starożytności przed narodzinami Chrystusa, pojawiły się wzmianki o Holi. Jednak wtedy było obchodzone inaczej, głównie przez zamężne kobiety, które w trakcie wiosennej pełni prosiły o szczęście dla rodziny. Dziś Holi, podobnie jak Wielkanoc, jest celebracją zwycięstwa dobra nad złem, o czym mówią niezwykle barwne legendy i opowieści, w które jak zwykle zamieszani są bogowie. Historie te mają nieść ludziom pokrzepienie, wiarę w to że dobro zwycięży, mówią o tym, że jeśli będziemy pobożni i wierni bogom, zło nas nie dosięgnie.

Najbardziej znana legenda, związana z Holi opowiada historię okrutnego króla demonów - Hiranyakashyap, który chciał, aby wszyscy w jego królestwie modlili się tylko do niego. Zawiodła go jednak postawa własnego syna - Prahlada, który żarliwie modlił się do boga Naarayana (Vishnu). Nie było na to rady, ojciec postanowił ukarać go śmiercią. Nakazał swojej siostrze - Holice, aby otuliła siostrzeńca swym ciałem i wraz z nim weszła w płonący ogień. Holika posiadała dar, dzięki któremu mogła przejść przez ogień bez żadnego szwanku. Jednak nie była świadoma, że jej dar działa tylko wtedy, gdy przechodzi przez ogień samotnie. W konsekwencji Holika spłonęła w ogniu, a Prahlad został cudownie ocalony, przywrócony do życia, dzięki swojemu oddaniu Bogu. Dobro zatriumfowało nad złem, aż na usta same cisną się słowa: Alleluja!

Na pamiątkę tej niezwykłej historii w wigilię Holi - Holika Dahan, która w zeszłym roku (2010) przypadła na 28 lutego, wszędzie w Indiach palone są olbrzymie ogniska. Materiały zbiera się już 40 dni wcześniej, są to zwykle stare krzesła, drzwi, deski - wszystko może się nadać. Niestety bardzo często palone są również śmieci. Dosłowne znaczenie słowa Holi - to burning (płonący lub palenie). Wieczorem wszyscy gromadzą się przy ogniskach by przy śpiewach i tańcach spalić na stosie słomiane kukły Holiki. Tu znów pojawia się odpowiednik naszego żegnania zimy i powitania wiosny. Holika to taka nasza Marzanna, która jest uosobieniem zimy, dlatego palimy ją i wrzucamy do rzeki. W Indiach dodatkowo towarzyszą temu rytuałowi zaklęcia i obelgi, rzucane na nieszczęsną Holikę przez dzieci. Wigilia Holi to również dzień psikusów, a więc coś na kształt naszego Prima Aprilis. Z tym również związana jest ciekawa legenda dotycząca ogrzycy Dhundhi, która zwykła trapić dzieci w królestwie Raghu, aż w końcu została wypędzona przez psikusy dzieci w dzień Holi. To bardzo radosne święto, już wigilia Holi jest przepełniona tańcem, muzyką i zabawą, ale apogeum tej nieposkromionej radości ma miejsce dopiero kolejnego dnia -w dzień Dhuleti.

Spóźniliśmy się. Całą niedzielę - Holika Dahan spędziliśmy w pociągu, obserwując przez okno, jak całe rodziny przebierańców witają gości na peronach. Wszyscy z dziwnymi okryciami na głowach, pomazanymi kolorowymi twarzami, wylewnie witali się ze swoimi rodzinami - symbolicznie błogosławiąc ich czoła kolorowym proszkiem, zakładali na szyje łańcuchy kwiatów. Kiedy stawaliśmy na maleńkich stacjach, obserwowaliśmy ludzi, którzy zbierali śmieci z torów, jak wiadomo Indusi nie widzą potrzeby korzystania ze śmietników, śmietnik jest wszędzie. Tory wręcz upstrzone są śmieciami, które beztrosko wyrzucane są przez okna, tym razem jednak ktoś te śmieci sprzątał. Po kilku godzinach dowiedziałam się dlaczego: posłużyły one jako opał na świąteczne ogniska. O zmierzchu przez szyby obserwowaliśmy małe osady, w których nie ma elektryczności a ciemność nocy rozjaśniają jedynie tlące się w oddali ogniska. Przy nich z niezwykłą płynnością przemykały sylwetki tańczących ludzi, z daleka słuchać było głuchy dźwięk bębnów. Miałam ochotę wysiąść w pociągu i po prostu tam z nimi być.

O wschodzie słońca obudziły nas okrzyki: "Happy Holi! Happy Holi!" - współpasażerowie pozdrawiali siebie nawzajem. Po chwili byliśmy już w świętym mieście Varanasi. Szybko znaleźliśmy rikszę, która zabrała nas do wybranego na chybił trafił hotelu, położonego nad brzegiem Gangesu. Rikszarz ostrzegał nas, żebyśmy nie wyglądali z pojazdu i najlepiej żebyśmy zostali dziś w hotelu, bo wszędzie jest mnóstwo pijanych i odurzonych narkotykami mężczyzn, którzy mogą być niebezpieczni. Rzeczywiście, mimo bardzo wczesnej pory, po ulicach snuło się mnóstwo podejrzanych typków, pokolorowanych głównie na różowo. Dziwne, bo do tej pory ten kolor kojarzył mi się z dziewczęcą niewinnością. W rikszy czułam się jednak dość bezpiecznie, pomimo, że nie rozwijaliśmy zawrotnych prędkości. Myliłam się, kiedy wjechaliśmy w mniejszą uliczkę, drogę zastąpiła nam wielokolorowa gromadka dzieciaków. Usłyszałam kolejne "Happy Holi!" i w tym samym momencie zobaczyłam nad głową blaszane wiadro wody, którego zawartość wlewała się do pojazdu. Nie została na mnie nawet sucha nitka, w ostatniej chwili zdołałam przykryć aparat. Właściciel hotelu z dezaprobatą spojrzał na nasze ociekające wodą ubrania. On również poradził nam, żebyśmy nie wychodzili na zewnątrz, bo to bardzo niebezpieczne, a poza tym pobrudzimy mu hotel. "Enjoy Holi from the roof top" (Cieszcie się Holi z dachu), zaproponował. Ten pomysł nam się nie spodobał. Holi było żelaznym punktem naszej wyprawy do Indii, słyszałam o nim tak dużo, widziałam piękne zdjęcia bajecznie kolorowych tłumów, tańczących w różnobarwnym pyle. Nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności.

Trafiliśmy na kluczowy moment Holi, w tamtym roku przypadało w poniedziałek, tak jak u nas Śmigus Dyngus. Jednak nasz Lany Poniedziałek nie jest obchodzony tak entuzjastycznie, jest bezbarwny i przeznaczony głównie dla dzieci. Indyjski Dyngus obfitował w kolory i różne formy ekspresji: baloniki z kolorową wodą zrzucane z dachów, pistolety z kolorowym płynem, wiadra wody wylewane prosto na głowę… Jednak zanim to nastąpi - wysmarowanie ciała kolorowym proszkiem, który zmieszany z wodą wnika głęboko w skórę. Uliczne stragany zachęcają przechodniów kopczykami proszków (gulal i abeer) we wszystkich kolorach tęczy. Wszyscy dzielą się nimi jak opłatkiem lub wielkanocnym jajkiem a potem życzą sobie wesołych świąt. Rozpoczynają się walki na kolory, którym towarzyszą niezwykle głośne pochody bębniarzy, lub znane kawałki Bollywoodu, rozsyłane w przestrzeń przez olbrzymie głośniki. Wokół nich gromadzą się kolorowe tłumy, w somnambulicznym tańcu zażywające kolorowej kąpieli pośród wirującego wraz z nimi wielobarwnego pyłu. Dodatkowo w Holi uczestniczą wszyscy, bez względu na wiek, niestety trochę bardziej skomplikowana jest kwestia płci, ale o tym później.

Skąd wziął się ten obyczaj? Ma swoje źródło w mitologii i oczywiście tam gdzie dzieje się coś wesołego, musiał mieć z tym coś wspólnego Kriszna. Cała historia zaczęła się jednak dość smutno: diabelski wujek Małego Kriszny - Kansa, chciał zabić święte niemowlę. W tym celu sprowadził do jego posłania potworną Pootanę, przemienioną w piękną kobietę. Kobieta-demon Pootana nakarmiła malca zatrutym mlekiem ze swojej piersi. Jednak Kriszna wyssał z niej oprócz mleka również krew, w ten sposób uśmiercając potwora. Kriszna przeżył, jednak od tej pory jego ciało przybrało ciemny kolor (Kriszna znaczy ciemny). Dorastający Kriszna nie mógł pogodzić się z tym, że jego skóra jest ciemna, miał kompleksy gdyż porównywał jasną szlachetną cerę ukochanej Radhy ze swoją karnacją. Zwrócił się z tym problemem do matki, a ta poradziła mu, żeby pokolorował twarz ukochanej pasterki na taki kolor jaki chce. W ten sposób Kriszna pozbył się kompleksu, który być może towarzyszy również od wieków Indusom. Od tej pory gra kolorami stała się bardzo popularna aż w końcu stała się tradycją. Teraz już wiem, że prawdopodobnie najlepszym miejscem na spędzenie Holi są wioski związane z narodzinami i dzieciństwem Kriszny: Barsana i Nadgaon, położone w stanie Uttar Pradesh. W tych miejscowościach odbywają się fenomenalne walki na kolory, toczone pomiędzy mężczyznami i kobietami z obu wiosek, a wszystko to na cześć wiecznej miłości pomiędzy Radhą i Kriszną. Podobno jest to świetna okazja do flirtu, ludziom odurzonym narkotycznym napojem - bhang, puszczają hamulce, a to jak wiadomo różnie się może skończyć.

Właśnie przed tym ostrzegali nas w hotelu. W trakcie Holi prawie wszyscy mają dni wolne od pracy, zatapiają się więc w kolorowym tłumie, poddając niczym nieograniczonej zabawie, nie stronią od alkoholu oraz dozwolonego w tym czasie mlecznego napoju z dodatkiem marihuany, haszyszu i przypraw, o tajemniczej nazwie bhang. O dziwo te niebezpieczne trunki są sprzedawane lub rozdawane na ulicach. Niektórzy nie znają w tym umiaru, dodatkowo odurzają się też alkoholem, a wtedy stają się bardziej agresywni, niebezpieczni.

Pomimo ostrzeżeń przygotowaliśmy się do świętowania Holi - założyliśmy ubrania, które nadawały się do wyrzucenia, wtarliśmy we włosy olej kokosowy, który chroni je przed wniknięciem farbek. Aparat owinęłam folią śniadaniową. Tak uzbrojeni ruszyliśmy w stronę ghatów (kamiennych schodów prowadzących do Gangesu), już po chwili zaczepili nas mężczyźni, proponując kolorowe pojednanie. Chętnie na to przystaliśmy: zaczęło się od pierwszej różowej kropki postawionej na czole, a potem rozmazania jej po całej twarzy przy użyciu wody, następnie przyszedł czas na dłonie, ręce - na nich w moim przypadku mężczyźni zakończyli swoją kolorową krucjatę. Natomiast mój partner musiał wyściskać się ze wszystkimi mężczyznami, tak aby wszystkie kolory odbiły się na nim niczym w lustrze.

Panowie kulturalnie pożegnali się, na ich miejscu pojawili się kolejni, tym razem młodsi, o zabłąkanym wzroku, alkoholowym oddechu. Otoczyła mnie gromadka mężczyzn, po chwili zabawa wymknęła się spod kontroli. Ich dotyk stał się coraz bardziej natarczywy, jeden z nich musnął moją pierś. Skuliłam się, krzycząc w niebogłosy: na pomoc, choć nie wiem w którym języku. Miałam szczęście, ktoś ich rozgonił.

Odechciało mi się Holi, zrozumiałam, że to nie jest święto dla kobiet, a przynajmniej nie w Varanasi. Wszystkie kobiety z rumieńcem na twarzach obserwowały przebieg święta z balkonów, tylko mężczyźni grali kolorami, co niejednokrotnie przeradzało się w bójki. Właściciel hotelu na nasz widok ponownie pokręcił głową, jego spojrzenie zdawało się mówić: "Ech, głupi Europejczycy". 15 minut zabawy a właściwie walki zakończyło się traumą i dwugodzinnym szorowaniem różowej skóry przy pomocy pumeksu i zmywacza do paznokci. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że Holi jest tylko dla mężczyzn, widziałam zdjęcia na których w zabawach biorą udział również kobiety, jednak kiedy po powrocie do Polski ponownie się im przyjrzałam, okazało się, że w wielu przypadkach pod barwnymi sari kryli się mężczyźni: z mocnym makijażem, wypychanymi biustami i muskularnymi ramionami. Pewien sklepikarz opowiedział mi później tragiczną historię młodej Niemki, która pomimo jego ostrzeżeń, wybrała się sama aby świętować Holi, wróciła z płaczem, naga - ubrana tylko w kolory. Mężczyzna powiedział, że kobiety które się szanują nie powinny uczestniczyć w Holi.

I tak oto zostałam pozbawiona przyjemności świętowania Holi. Z perspektywy czasu, kobietom, które chcą czynnie uczestniczyć w festiwalu kolorów, polecam duże miasta: New Delhi Mumbai lub hippisowski Puszkar. Tym, którym wystarczy bierna partycypacja, polecam aby wcześniej zarezerwowały pokój z widokiem na jeden z głównych placów, gdzie zbierają się ludzie, lub by usadowiły się na dachu pobliskiej restauracji. Holi staje się bezpieczne dopiero po południu, wtedy część osób udaje się na drzemkę a inni idą się myć… a właściwie szorować. Po południu brzegi Gangesu mieniły się we wszystkich kolorach tęczy.

Święta rzeka w Varanasi przypomina gęstą zważoną zupę, płynącą zwłokami, śmieciami, ściekami, toksycznymi odpadami, farbkami i kwiatami. W Gangesie jest dosłownie wszystko, a jednak hindusom nie przeszkadza to w zażywaniu oczyszczającej z grzechów kąpieli i picia tej wody - wręcz przeciwnie, w końcu rzeka płynie duszami przodków.

Ekstatyczna radość współistnieje tu ze smutkiem po utracie bliskich. Wszystkie ghaty tańczą i radują się, oprócz dwóch ghatów kremacyjnych, gdzie mężczyźni palą zwłoki swoich bliskich, a następnie wrzucają je do rzeki. Obok schodów spotkałam dwie kobiety zanoszące się płaczem, ten widok wzruszył mnie bardziej niż widok płonących ciał. Kobiety mają zakaz przebywania w pobliżu stosów, czego zabroniono im w obawie że mogłyby popełnić sati (rytualne samobójstwo) rzucając się w ogień za mężem. (Pomimo że rytuał ten został zakazany na początku XIX w, niektóre kobiety decydowały się na nielegalne samospalenie, ostatni przypadek zanotowano bodajże w latach 60. XX w.). Jedni płaczą, drudzy tańczą, to są właśnie Indie - kraj kontrastów.

W Indiach dużo mówi się o społecznym znaczeniu Holi: zacieraniu kontrastów pomiędzy kastami, religiami, kulturami, językami. Wszyscy świętują razem. Obchodzą je również muzułmanie, sikhowie, chrześcijanie. Podobno nawet wrogowie zapominają o sporach i stają się wtedy przyjaciółmi. Wieczorne spotkania pomagają odbudować relacje z innymi ludźmi, wszyscy jednoczą się we wspólnej zabawie i radości. Wieczornym spotkaniom towarzyszą wtedy wymiany podarunków i słodyczy oraz ich wspólna konsumpcja. Najbardziej znane smakołyki, które są serwowane z okazji Holi to: gujiya, mathri, malpua, puranpoli, dahi badas. Ktoś poczęstował nas jednym z nich, w smaku wyczuwało się obecność haszyszu. Zaskoczyła mnie ta wszechobecność narkotyków, to tłumaczyło skłonność do niemal obłąkańczych tańców, które można było obserwować na ulicach Varanasi. Niestety w moim przypadku - tylko obserwować, bo tańczyli tylko młodzi mężczyźni i chłopcy. Niektórzy kręcili się w kółko z zamkniętymi oczami, niektórzy podrygiwali, inni znowu wykonywali taneczne akrobacje rodem z bollywódzkich teledysków.

Przez kilka kolejnych dni, nadal byliśmy witani słowami "Happy Holi!" a na bazarkach nadal piętrzyły się bajecznie kolorowe góry farbek. Czasami ktoś ukradkiem sypnął na nas kolorowym proszkiem. Wieczorem na głównych placach nadal rozstawiane były ściany głośników, a zwinni chłopcy podrygiwali w rytm znanych hitów. Nawet po dwóch tygodniach widywaliśmy ludzi z wciąż różowymi twarzami i dłońmi, tak jakby chcieli za wszelką cenę zatrzymać Holi na dłużej.

Niestety, tak jak wszystko na tym świecie, również Holi uległo komercjalizacji, powstają portale z pomysłami na świąteczne upominki, serwisy z gotowymi wierszykami-błogosławieństwami, farbki przybierają coraz to dziwniejsze kolory. Produkowane są z toksycznych rakotwórczych chemikaliów, podczas gdy tradycyjne kolory produkowane były z kwiatów i w dodatku pięknie pachniały różami. Ostatnio ekolodzy przy okazji Holi głoszą hasła powrotu do naturalnych obchodów tego święta, próbują zwrócić uwagę na jego biologiczne znaczenie. Podobno naturalne kolory mają prozdrowotny wpływ na ciało, wnikając w pory, wzmacniają jego jony, czyniąc je zdrowszym i piękniejszym. Uważa się, że konkretne kolory leczą specyficzne dolegliwości. Świetny wpływ na zdrowie mają również ogniska, według opinii lekarzy, przesilenie przedwiosenne powoduje wzrost bakterii w atmosferze i naszych ciałach. Taniec wokół ogniska, powoduje wzrost temperatury a tym samym zabicie bakterii, oczyszczenie ciała. Holi służy również pozimowemu przebudzeniu, gdy po zimie stajemy się leniwi i ospali - wiosną nagle budzimy się, mówimy głośniej, śpiewamy głośniej, żyjemy radośniej.

Ach, przydałoby się nam Polakom takie Holi, tak jak wspominałam, mamy kilka podobnych świąt i tradycji, ale może za bardzo są rozłożone w czasie, a może my jesteśmy zbyt smutni, spięci, rozleniwieni. Nie chce nam się robić marzanny, malować pisanek, robić psikusów w Prima Aprilis ani oblewać się wodą w trakcie Śmigusa Dyngusa. Nasze piękne, barwne tradycje z roku na rok wymierają, a wkrótce być może całkowicie o nich zapomnimy. Mam wrażenie że my Polacy nie potrafimy jednoczyć się w radości. Kiedy nauczymy się cieszyć i czerpać z naszej tradycji, tak jak to robią za siódmą górą i siódmą rzeką. Kiedy21 marca topiłam w Wiśle marzannę, na moście spotkałam tylko zagranicznych studentów. W dodatku zostałam skarcona przez pewnego Anglika, za to, że nie spaliłam mojej "Marzenki". No tak, do czego to doszło, że ja piszę o indyjskich tradycjach a obcokrajowcy karcą mnie za nieznajomość mojej własnej…

Szczęśliwej wiosny!

Julitta Klama



Wyszukiwarka Szkół Jogi

JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi
Styl Życia
Polecamy