Podróż po Indiach z dziećmi. Patrycja Pruchnik
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Podróż po Indiach z dziećmi. Patrycja Pruchnik

czwartek, 13 maja 2010

Patrycja Pruchnik

Po pierwszym miesiącu pobytu w Indiach, który spędziliśmy głównie na ćwiczeniu jogi i adaptacji do nowych warunków: kultury i klimatu, postanowiliśmy wyruszyć w drogę. Chcieliśmy się przekonać, czy podróżowanie z małymi dziećmi może być ciekawą i bezpieczną przygodą, czy też powinniśmy raczej odczekać kilka lat zanim dzieci trochę podrosną.

Podróż z Mysore do Tiruvannamalai w stanie Tamil Nadu zajęła nam 7 godz. Do pokonania mieliśmy niespełna 300 km, jednak drogi w Indiach są znacznie bardziej zatłoczone niż w Polsce. Wyruszyliśmy samochodem o 5 nad ranem. Wkraczając do innego stanu w Indiach trzeba mieć specjalne pozwolenie z urzędu, na które przyszło nam czekać godzinę.
Nasz kierowca pokonywał tę trasę po raz pierwszy. Droga była całkiem dobra, natomiast jak to w Indiach, ciężko było znaleźć właściwą. Co rusz taksówkarz pytał przechodniów, w którą stronę ma jechać? Tamci odpowiadali, lecz mimo tego zatrzymywał się, co 2-3 km i nadal pytał, nie wierząc nikomu. Ponadto nie znał ani angielskiego, ani tamilskiego, dlatego nie potrafił dobrze odczytać drogowskazów na drodze. Hindusi charakterystycznie kiwają głową jak się ich o coś zapyta. Natomiast to kiwanie równie dobrze może znaczyć TAK, co NIE. Stąd wynika wiele nieporozumień. Gdy chcą pokazać, że jechać należy prosto, wykonują kolisty ruch ręką. Wprowadzało to nas w zakłopotanie, sądziliśmy bowiem, że próbują nam powiedzieć, że mamy zawracać. Tutejsza mimika i gestykulacja pytania często pozostawia otwartymi. Przechodnie nawet, jeśli nie znają odpowiedzi to i tak zawsze coś pokazują, sprawiając przy tym wrażenie jakby jednak coś wiedzieli. Pomieszanie z poplątaniem.
Stan Tamil Nadu wydał nam się znacznie biedniejszy od Karnataki. Po drodze mijaliśmy całe wsie, w których nie widzieliśmy ani murowanych ani drewnianych domów tylko słomiane chatki, z których machały do nas tabuny dzieci.

Tiruvannamalai: spotkanie z Mistrzem
Przed 1 po południu dojechaliśmy do Tiruvannamalai. Zatrzymaliśmy się w asramie Ramany Maharishiego u podnóża góry Arunaczali, w którym z dwumiesięcznym wyprzedzeniem zrobiliśmy rezerwację. Guru Ramana Maharishi żył w pierwszej połowie XX wieku. Na Południu Indii czczony jest on jako Awatar - wcielenie Boga, podobnie zresztą jak Jezus Chrystus. Według hinduskich przekonań i systemów ezoterycznych człowiek może osiągnąć boskość, może pojednać się z Bogiem. Zrobili to m.in. Gautama Budda, Zaratustra, Jezus Chrystus, wielu mistyków, joginów, w tym Ramana Maharishi. Wizerunek Guru widnieje w świątyniach i aśramach a także na ołtarzykach wielu joginów i fascynatów Wschodu. Ma on, bowiem swoich zwolenników zarówno wśród Hindusów jak i ludzi z Zachodu, którzy przyjeżdżają specjalnie do Tiruvannamalai.
Wielu pewnie zastanawia się, czy w takie spokojne, medytacyjne miejsce można pojechać z dziećmi. Otóż okazuje się, że nie jest to aż tak trudne jak się wydaje. W aśramie panowała przemiła atmosfera zwłaszcza ze strony pracowników, którzy zauroczeni naszymi dziećmi pomagali nam we wszystkim w szczery i naturalny sposób, tak się przy tym dobrotliwie uśmiechając, że nasze serca otwierały się każdego dnia coraz bardziej. Czuliśmy się tam bardzo swobodnie, czego nie można powiedzieć o wszystkich aśramach w Indiach. Patrycja
Pruchnik część 3, zdjęcie 3

Co tam robiliśmy? Wspinaliśmy się na świętą górę Arunaczalę, medytowaliśmy w świątyni, odwiedziliśmy dom Mistrza, miejsce spoczynku, jaskinię, w której Ramana Maharishi w całkowitym milczeniu przesiedział medytując ponad 17 lat. Posiłki jadaliśmy wspólnie z wszystkimi mieszkańcami aśramu, Hindusami, wszyscy tak samo na podłodze, na liściach bananowca.

Mistrzowie
Odwiedziliśmy wreszcie dwóch tamtejszych mistrzów.
Pierwszy, Mooji z Filipin uczeń Papajiego. Byliśmy na 2 godzinnym satsangu w jego aśramie. Niestety dzieci trochę marudziły (zazwyczaj na satsangach panuje cisza jak makiem zasiał) dlatego musieliśmy wcześniej wyjść. Nie mniej to bardzo ciekawy człowiek, kontynuator myśli Maharishiego, podobno oświecony. Na drugie spotkanie nie dane nam było już się dostać - miało być dopiero za 3 dni, a wtedy mieliśmy już wyjeżdżać.
Dość przypadkowo trafiliśmy na krótki 15 minutowy satsang z mistyczką Shivashakti, panią w wieku około 60-70 lat, która z kolei nic nie mówiła, tylko zaglądała głęboko w oczy każdemu z nas. W tym miejscu nie znajduję słów, by opisać wrażenia po spotkaniu, które było bardzo osobiste. Zewnętrznie drżało cało moje ciało, łzy kapały po policzkach. Po satsangu chciałam zadać jej parę pytań, natomiast, jak tylko weszłam do jej domu straciłam głos i nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani słowa. Następnego dnia doświadczenie powtórzyło się.

Z innych wrażeń w aśramie - na drzewie obok naszego domku mieszkał wąż, potwornie gryzły nas komary ziejąc postrach przed malarią, chłopców chciały napaść małpy, które mnisi rozpędzali kijami. Na koniec wszyscy się przeziębiliśmy. Zmiany stref klimatycznych jak widać nie pozostają obojętne dla zdrowia. Wysoka temperatura powietrza (około 40 stopni C) nie uchroniła nas przed infekcją.

Auroville - osada przyszłości
Z Tiruvannamalai udaliśmy się do Auroville, nadmorskiej miejscowości w południowo-wschodniej części Indii, niedaleko Pondicherry.
Na wielkim i przepięknym terenie mieszka ponad 3 tysiące ludzi z całego świata we specjalnej wspólnocie ekumenopolis, która ma być przykładem dla całego świata. To socjologiczny eksperyment "ludzkie laboratorium" jak określają go mieszkańcy, francuskiej artystki Mirry Alfasy - zwanej The Mother. Na pocz. XX wieku przyjechała ona do Indii i tu spotkała swojego guru Sri Aurobindo (wielką postać w historii Indii: jogin, filozof, poeta, wcześniej rewolucjonista), któremu poświęciła całe swoje życie: zarządzała jego aśramem w Pondicherry i pośredniczyła w przekazywaniu duchowych mądrości. Wspólnie Śri Aurobindo i The Mother chcieli stworzyć miejsce, które pojednałoby Wschód z Zachodem, ekologiczne, nowoczesne, w którym mieszkańcy wszystkich narodów żyliby w jedności i braterstwie, bez państwa, podatków, obrotu pieniędzmi. W 1968 roku przedstawiciele 124 narodowości w tym i Polski byli świadkami założenia kamienia węgielnego pod Auroville - Miasto Brzasku. Zaprojektowano je na wzór komety. W środku znajduje się duchowe centrum - złota ogromna kula, Matrimandir, która wygląda jak statek z "Odysei Kosmicznej". Na jej dachu lśnią złote dyski, w których odbijają się wody jeziora. Na pozwolenie na wejście do środka świątyni czeka się od 3 do 7 dni. Mnie niestety nie było dane zobaczyć architektonicznego cudu od środka, tylko Piotr dostąpił tego szczęścia. Wrócił oczarowany świątynią, która jak twierdzi, nie przypomina niczego, co widział do tej pory. Jego zdaniem tak mogą wyglądać kościoły za jakieś 300-500 lat.

Wszelkie założenia Auroville są bardzo ciekawe natomiast, po 3 dniach pobytu niestety nie poczuliśmy Wielkiego Ducha i atmosfery, o jakiej marzyli założyciele. Mieszkańcy Auroville wydawali się dość wyobcowani, zajęci wyłącznie sobą, upominali nas, że dzieci zakłócają im spokój, nikt do nas się nie uśmiechnął. Ponadto gdzie równość i braterstwo skoro o szczęście i wygodę Aurovillan, których jest niespełna 3000, zajmujących się niemal wyłącznie sztuką i rozwojem duchowym, dba nieustannie ponad 5000 hinduskich pracowników - robotników, którzy wykonują wszelkie mniej ciekawe i "mniej godne" prace.

Sri Lanka
Z Auroville udaliśmy się do Madrasu, następnie polecieliśmy na Sri Lankę - świętą wyspę.
Zaskoczył nas klimat. W porównaniu z Indiami odczuwalna temperatura była tam znacznie wyższa.
Podczas takich egzotycznych podróży zazwyczaj dzieje się tak, że w końcu ktoś zachoruje. Tym razem padło na mnie. Przez 11 dni nie wystawiłam nosa hotelowego łóżka - cały ten czas miałam gorączkę, której nijak nie udało się zbić. W niedalekim szpitalu przebadałam się na wszelkie możliwe choroby - malarię, dengę, dur brzuszny, tyfus i inne. Zamiast przecudnych plaży najlepiej zapamiętałam tamtejszą służbę zdrowia, która, uważam, jest godna pozazdroszczenia.
W ciągu jednego dnia bez specjalnego czekania zrobiono mi wszystkie potrzebne badania. Lekarze wydawali się bardzo profesjonalni i przejęci. Mieli też tę rzadką cechę ludzkiego współczucia i empatii. Każdy wydawał się mieć odrobinę psychologicznego przygotowania, tzn. umiał rozmawiać z pacjentem, nie straszyć go, tylko mądrze prowadzić. Dzięki temu czułam się naprawdę bezpiecznie. W drodze po odbiór wyników badań dzieciom dopisywał czarny humor. Staś mówił "myślę, że mama ma malarię" Franek, "nie mama ma Dengę" Piotr dodawał "a może mama zachorowała na tyfus?" Obstawiali nawet zakłady. Na szczęście na miejscu wykluczono wszelkie choroby tropikalne, okazało się, że to …przeziębienie.
Ciekawostka, u lekarza pierwszego kontaktu w gabinecie na ścianie wisi ramka z modlitwą o wyzdrowienie. Nie była skierowana do żadnego konkretnego Boga. Wiara i medycyna idą tam ze sobą w parze.
Jeszcze 8 miesięcy temu na Sri Lance była otwarta wojna. Na ulicach miast, plażach i dziś jest jeszcze sporo żołnierzy z karabinami.
Wyspę zamieszkuje sporo hinduskich Tamilów, którzy walczą o przyłączenie wyspy do Indii. Tamilowie nie mogą porozumieć się z rdzennymi mieszkańcami kraju, o to m.in. toczy się wojna. Zwiedziliśmy jedynie południową część wyspy, która nie jest zbyt mocno zniszczona, widać jedynie echo tsunami, które nawiedziło wyspę 5 lat temu. Natomiast cała część północna przypomina krajobraz wojenny. Ceny hoteli i innych atrakcji po konflikcie zaczynają gonić już te zachodnie. Rdzenni mieszkańcy są tym mocno zaniepokojeni, twierdzą, że jak tak dalej pójdzie, to turystyka w kraju kompletnie się załamie. A szkoda, bo wyspa jest piękna, jak z bajki.

80 % mieszkańców jest buddystami. Do dziś przetrwało wiele posągów Buddy z początków n.e. Podobno sam Gautama Budda odwiedził wyspę trzykrotnie. Niestety, przez moją chorobę niewiele mogliśmy zobaczyć.
Przykuta do hotelowego łóżka postanowiłam wypróbować parę tamtejszych zabiegów ajurwedyjskich. Nie należę do specjalnych znawców SPA, ale tutejsze masaże przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. Masaże ciała, głowy, stóp, twarzy ….boskie. Czułam się jak Kleopatra parę tysięcy lat temu. Po jednym z masaży Staś dostał takiego humoru, dzikiego, ale pozytywnego szału, że przez ponad 3 godziny nie był w stanie spożytkować nadmiaru energii. Mały Tybet
Po podróży na Sri Lankę postanowiliśmy trochę odpocząć - wróciliśmy do naszego domu w Mysore w Indiach. Nie usiedzieliśmy jednak długo na miejscu. Po kilku dniach wybraliśmy się do Byllakupe, tybetańskiego miasteczka oddalonego o 80 km.
Mieszka tam około 200 tys. Tybetańskich uchodźców. To drugi po Dharamshali największy ośrodek tybetański w Indiach, zimowa rezydencja Dalajlamy.

Spędziliśmy tam cały dzień zastanawiając się czy to jeszcze Indie, czy już Tybet. Bardzo ciekawe miejsce. Powstało błyskawicznie - niemal wszystkie świątynie buddyzmu tybetańskiego, których jest tu kilkadziesiąt powstały w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Są ogromne i majestatyczne. Mieszkają tam głównie mnisi tybetańscy - dorośli i dzieci. Co ciekawe, w całym miasteczku spotkaliśmy zaledwie kilka kobiet. Uczestniczyliśmy w medytacjach w świątyniach razem z tysiącami buddyjskich mnichów. Pomoc międzynarodowa dla uchodźców tybetańskich jest tam na tyle duża, że mają się oni tam znacznie lepiej niż w swoim kraju.
Po pierwszych naszych eskapadach stwierdziliśmy, że podróżowanie z dziećmi nie jest tak trudne i niebezpieczne jakby się wydawało. Okazuje się, że adoptują się one do nowych warunków nie gorzej niż my, dorośli. W wielu miejscach ich obecność sprawiała, że byliśmy specjalnie traktowani - dzięki nim otwierały się dla nas nowe możliwości. Zaś z obawą przed chorobami i wszelkimi zagrożeniami zazwyczaj jest tak, że strach ma wielkie oczy…
Wyobrażenia nie zastąpią nam rzeczywistości, a książki przeżyć. Polecam wszystkim przekonać się o tym samemu.

Tekst i zdjęcia Patrycja Pruchnik
Wyszukiwarka Szkół Jogi

JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi
Styl Życia
Polecamy