Joga w Indiach 2012. Indie Północne. Druga wyprawa z Akademią Asan. Wiktor Morgulec. Część II
Kalendarium Wydarzeń
Bądź w kontakcie
Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Informacje Specjalne

pokaż wszystkie

Informacje

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

pokaż wszystkie

Partnerskie szkoły jogi

Joga w Indiach 2012. Indie Północne. Druga wyprawa z Akademią Asan. Wiktor Morgulec. Część II

sobota, 21 kwietnia 2012

Wiktor Morgulec

Varanasi , Sarnach, Jaipur to kolejne punkty podróży grupy joginów z Akademią Asan. Przedstawiamy ciąg dalszy relacji Wiktora Morgulca.

Rano joga z widokiem na Ganges. Ryzykujemy śniadanie w stylu Continental- musli, owsianka z owocami i jogurtem. Dostajemy zamiast owsianki coś na kształt kaszy jęczmiennej, rolę musli spełnił ryż dmuchany- ale ogólnie było dobre. Wyjazd motorikszami do Sarnath- jeleniego parku, gdzie Budda po raz pierwszy obwieścił światu swoje odkrycie. Skromna, niepozorna mieścinka jest tak gorąco, że trudno stąpać boso po czerwonym piaskowcu, którym wyłożone są świątynne krużganki.

Krótki wykład Krzyśka o samym miejscu i cesarzu Aśoce. Dorzucam kilka słów o historii Buddy i różnicy pomiędzy tym, co odkrył i czego uczył - Dhammą uniwersalnym prawem natury, a religiami, "buddyzmami", które ludzie "w jego imieniu" stworzyli kilkaset lat po jego śmierci. Potem część grupy rusza z Krzyśkiem do lokalnego sklepiku z jedwabiami, kilka osób idzie obejrzeć lokalną świątyńkę, oraz mini zoo, co w wydaniu indyjskim jest nie lada atrakcją.

Spotykamy się wszyscy w jednej z dwóch lokalnych restauracji. Na obiad chola batura- klasycznie cieciorka na ostro plus dwa puchate, smażone w głębokim oleju placki.

Powrót do hotelu prysznic i zwiedzanie zakamarków starego miasta. Mimo,że jestem tu piąty raz wciąż zdumiewa i fascynuje niezrozumiała, zgodna koegzystencja ludzi, zwierząt i przenoszonych na bambusowych noszach zmarłych. Wszystko w super wąskich uliczkach, wśród śmieci i ekskrementów, mieszających się zapachów egzotycznych przypraw, kadzideł i moczu. Każdy ma swój mini biznesik, malutki interesik. Każdy jest potrzebny, pogodzony w jakiś pogodny sposób ze swoim losem, czasem spotyka się sfrustrowanego żebraka, ale to raczej rzadkość.

Atmosfera miejsca sprzyja egzystencjalnym przemyśleniom i filozoficznym dysputom. Jak to w melancholijnej zadumie, kwieciście stwierdził jeden z uczestników wyjazdu ( zdeklarowany ateista, cynik, sceptyk etc)

"Najbardziej irytującą rzeczą jest to, że wszechświat stracił swoją stabilność"

Stało się to mottem przynajmniej jednego wieczoru i wielu pomniejszych dyskusji. W kontekście obsikanych murków, much , gorąca, wszechobecnego brudu i hałasu - ta zachwiana stabilność wszechświata wydała nam się całkowicie jak najbardziej uzasadnioną obawą.

Autorowi bynajmniej nie chodziło tutaj o wspomniane murki. Kwantowa fizyka flirtująca ze starożytną wiedzą i podkopująca klasyczne, zerojedynkowe, newtonowskie zasady gry wyraźnie staje się bardziej bliska i prawie zrozumiała w tym zwariowanym kraju.
Kiedyś spotkałem się z określeniem, że Indie to serce świata, tutaj przychodzą i odchodzą sammasam Buddowie. Stąd, według niektórych, co kilka tysięcy lat prawdziwa nauka rozlewa się po naszym świecie. Jak do tego mają się australopiteki, neandertalczycy i wszystkie inne opowieści, nasi małpi przodkowie? Nie wiem i w sumie chyba wiedzieć nie muszę - zawsze mi w tych uczonych wierzeniach coś nie pasowało, w tych szkolnych bajkach i legendach przekazywanych nam jako zbadaną i ponad wszelką wątpliwość sprawdzoną naukę.

W sumie tutaj Hanuman - człowiek z małpią głową i ogonem, największy przyjaciel i obrońca ludzi, patron i mentor jogi pełni ważną funkcję w lokalnym panteonie bóstw i bogów. Może coś jest na rzeczy z tym małpim przodkiem, może Darwin miał jakiś cudowny wgląd w hinduistyczne tajemnice - kto wie? Tylko czemu w mojej szkole podstawowej nic o Hanumanie nie wspominali? ••

Planujemy, żeby w Dharamsali w lokalnej restauracji zorganizować wieczór filmowy poświęcony fizyce kwantowej - może pozwoli nam to się trochę ogarnąć. Tybetańczycy zapraszają białasów do knajpy na projekcję przedpremierową np." Mission Imposible 5" - zanim można to zobaczyć choćby na pokazach dla dziennikarzy. Nie wiem skąd oni to biorą. Pirackie kopie często pozostawiają wiele do życzenia, ale tak zapamiętałem Dharamsalę - takie światowe centrum przedpremierowej kinematografii.W czasie projekcji goście z wypiekami na twarzach pochłaniają lokalne specjały i interes się kreci. Jak przyjdziemy w 31 osób może włączą nasze filmy.

Wieczorem burza z piorunami, ulewa, wicher- fale na Gangesie - zjawisko niezwykłe o tej porze roku. Jakiś motyli efekt - na oceanie indyjskim ponoć trzęsienie ziemi o dużej sile.

Krzysiu robi imponujące zdjęcia błyskawic.

W nocy coś mi się zaczyna w brzuchu dziać nieprzyjemnego- rano mamy o 5.30 witać wschód słońca na łódce. Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Perspektywa znalezienia się w potrzebie na łódce, pośrodku rzeki i np. powrotu wpław wśród pływających pod wodą ugryzionych przez kobrę nieboszczyków nie uśmiecha mi się. Postanawiam zdezerterować. Uprzejmie informuję o tym Krzysia i zasypiam- nie ma problemu. Rano okazuje się, że Justa chora - gardło- trzeba poprowadzić zajęcia - wyskakuję z łóżka. Sytuacja w brzuchu jest stabilna. Po jodze śniadanie - plain tost żeby nie zapeszyć z tą stabilnością. Po śniadaniu krótka sjesta o 12.00 opuszczamy pokoje. Kilka godzin koczowania w hotelowej restauracji, rozliczenia z hotelem, próby naciągnięcia na kursie walutowym zaniżonym o prawie 20% - w efekcie wymieniamy kasę na mieście i płacimy rupiami.
Jak oni to rozgrywają? Jesteśmy tu któryś raz, znamy się, a próbują takich słabych zagrań. W efekcie nie zarabiają nic na wymianie - a wcale nie planowaliśmy targować się o kilka rupii.

Idziemy z hotelowym chłopakiem do riksz. Papa Varanasi tym razem jakby spokojniej, bez zmęczenia. Riksiarze ładują nas po 3 osoby z bagażami na rikszę - Hindusów by się zmieściło 6 plus bagaże. A nam i tak ciasno, przygniecieni plecakami. Hotelowy chłopak zmywa się. Nasz ryksiarz mówiący po angielsku i lansujący się na lokalnego szefa rzuca od niechcenia, że mamy zapłacić po 50 od głowy. Miała być stówa za rikszę, a już sie robi 200. Czuję, że nie będzie łatwo - w starciu bezpośrednim tzn. okrążeniu przez 15-30 nic nierozumiejących po angielsku, wojowniczych ryksiarzy nie mamy szans. Już z widzę tę sytuację na dworcu. Postanawiam skorumpować naszego szefa. On do mnie "Group leader" , no to ja do niego per "riksza leader" i że: ok. zapłacimy 150 ale tylko za tę jedną rikszę - jemu, ale pod warunkiem, że dopilnuje, że kolejnym 10 rikszom zgodnie z umową zapłacimy po 100.

Zgadza się. W czasie podróży okazuje się, że ma 23 lata, od 5 lat jeździ na motorikszy i uczciwą i ciężką pracą wypracował, że ma również 4 motoriksze, które wypożycza innym. Koszt jednej rikszy - 3000 $ ( ?) Dziennie za korzystanie z motorikszy ryksiarz musi zapłacić 250 rp ( 5$) + koszty paliwa -pali to od 3 do 5 litrów. Miesięcznie motoriksiarz może zarobić na czysto ok. 5000-10000 Rp = 100-200$.

Nasz szef chce za pół roku wejść w branże turystyczną, obsługiwać białasów: transport, wycieczki, przewodnicy. Jest pełen entuzjazmu. Przyjeżdżamy na stację. Obskakuje nas ekipa, zasłaniamy się " szefem" , przekazujemy mu kasę i się zmywamy. Kątem oka widzę, że on też błyskawicznie się pozbywa pieniędzy i zmyka. Pozostawiamy za sobą przekrzykująca się gromadę.

Pociąg do Jaipuru jest spóźniony godzinę, potem 2 to podobno standard na tej linii. Krzysio prowadzi nas pewnym krokiem do zdezelowanej, ale bez porównania przyjemniejszej niż reszta dworca poczekalni dla klientów 1 klasy. My co prawda jedziemy 3 klasą - 1 kosztuje tyle co samolot, ale białasów wpuszczają. Hindus musi się wylegitymować zanim wejdzie do tej oazy spokoju. Krzysio uprzedza nas, że mamy wejść z godnością, z wysoko uniesionym czołem. Obiektywnie wyglądamy, jak raczej jak banda oberwańców, no ale nobliwych oberwańców. W poczekalni miły powiew wiatraków, na ścianach gekony czyszczące przestrzeń z much i komarów.

W drzwiach na kontroluje przybyszów elegancka babcia, która mówi w specyficzny sposób trzymając w ustach prześwitujący pomiędzy czarnymi zębami, karminowy betel.

Nie widziałem wcześniej żującej kobiety. Kiblujemy prawie 3h w poczekalni, ale atmosfera jest wyśmienita. Przed nami najdłuższy przejazd tego wyjazdu.
Pociąg do Jaipuru spóźnia się dwie godziny. Jest elegancki. Odkrywamy bolesna prawdę, że w klimatyzowanej klasie, którą podróżujemy trzymają nas o suchym pysku, w przeciwieństwa do tańszej klasy sleepera nie ma jedzenia, panów z kobrami, wędrownych sprzedawców, żebrzących transwestytów i wszystkich innych dziwów. Trochę taka złota klatka. Po podróży dociera do nas jeszcze jeden potężny minus naszego luksusu - zaczynamy podejrzewać, że klimatyzacja może być przyczyną charczenia i kasłania uczestników wycieczki. Być może poprzez nieczyszczoną odpowiednio klimę roznoszą się różne zarazki, których nie brakuje biorąc pod uwagę, że tory w Indiach to zwyczajowe miejsce załatwiania przez lokalną ludność fizjologicznych potrzeb.

Wysiadamy. Jakby trochę inaczej. Czyściej na dworcu i ludzie inni - wyżsi. Wokół kolorowo. Ryksiarze momentalnie zagospodarowują nasz grupę w wyraźnie zorganizowany sposób, czego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. Są konkretni, pewni siebie, od razu ustawiają się na wożenie nas następnego dnia, proponując po 500 Rp za rikszę. Docieramy jako pierwsi do hotelu. Obskakują nas koczujący przed hotelem ryksiarze. Lokalny szef konspiracyjnie proponuje, że mogą nas jutro wozić cały dzień za 250 rp od rikszy, wymieniamy się numerami telefonów. Mimo, że wiedziałem od Krzysia, że będzie to najlepszy hotel podczas całego wyjazdu, upewniam się w recepcji czy to na pewno tu, bo wygląda aż za dobrze.
- Yes, sir.

Wszyscy przyjeżdżają, grupa sprawnie rozlokowuje się po pokojach. Hotel po raz pierwszy przypomina kolonialne Indie z książek Kiplinga. Pokoje super, piękne utrzymane w lokalnej stylizacji freski na suficie, czyściutko, plazma, prawdziwy sejf w każdym pokoju, net bezprzewodowy, wszystkie ręczniki, mydła, etc, nawet klapki pod prysznic (!)

Chwila relaksu i posiłek. Oczywiście rewelacyjny, jak wszystko inne. Po zwieńczonej lodami kolacji przemieszczamy się do sali balowej, gdzie czeka na nas lokalna grupa tancerek i grajków.

Zaczyna się pokaz. Dwie tancerki, wodzirej i pięciu grajków, głównie bębniarzy. Tancerki śmigają z niezwykłą gracją z czymś na kształt wielkich metalowych mis na głowach i misy nie spadają. Rytm wybijany na bębnach rozgrzewa atmosferę.

Po jakimś czasie zostaje jedna tancerka. Wodzirej zmienia jej naczynie na głowie na jeszcze większe.

Zaczyna się kolejny taniec. Tym razem wodzirej zaczyna wybierać z tłumu białasów poszczególne osoby. Pada na Mateusza. Najpierw dostaje trochę mniejszą miskę, którą stawia na tej poprzedniej, na głowie tancerki, potem ruszają razem w tany. Potem zmiana - kolejne osoby wyskakują na parkiet uzupełniając rosnącą na głowie tancerki wieżę z misek. Nagrywam występ -jest imponujący- w końcu ku memu przerażeniu wodzirej podchodzi z kolejną miseczką do mnie. Udaję bardzo zajętego filmowaniem, ale on nie odpuszcza. Nie wiem jak to się stało, ale ostatecznie wyskakuję na "parkiet" ustawiając kolejną miseczkę na głowie tancerki. Co się działo dalej nie pamiętam. W końcu oszołomiony powracam na swoje krzesełko, a występ toczy się dalej. Nasz czacza Krzysio nie daje się wyciągnąć mimo wielkiego wsparcia ( czytaj presji ) ze strony grupy. Występ powoli dobiega końca, zwieńczeniem jest grupowe tańcowanie.

Atmosfera na tyle się rozgrzała, że prawie cała grupa postanawia natychmiast udać się na lokalną dyskoteką. Bierzemy lokalną ekipę ryksiarzy i ruszamy. Wiozą nas do jakiegoś mega wypasionego hotelu, gdzie z boku jest wejście do dyski. Na bramce wielki Hindus - wyższy nawet od Adasia, który ma prawie 2 metry. Wewnątrz kolejna bramka kilku pracowników, dostajemy pieczątkę i do środka. Z balkonu patrzymy na bajerancki, podświetlany kolorowo parkiet - pusto. Schodzimy na dół - ogłuszający łomot muzyki. Poza nami i siedzącą w kącie parą nikogo nie ma. Pół godziny wyskakania się, wychodzimy. Na dworze kropi deszcz. Zwartą kolumną idziemy na piechtę, jak nam się wydaje, w stronę hotelu. Po drodze budka z wodą, zaczepia nas ryksiarz rowerowy. Jest dziwny, pokazuje nam leżące jak w trumience w środku siedzenia jego rikszy, malutkie, żywe dziecko. Nie wiemy, co powiedzieć, zatyka nas kompletnie. Podjeżdża jego ponoć brat, coś tam próbuje po angielsku tłumaczyć, chcą bakszisz. Odchodzimy zmieszani.

Rano śniadanie brytyjskie, brakuje tylko fasolki. Wydzwania do mnie od rana Aslan - szef lokalnych ryksiarzy. Przed naszym hotelem ustawiła się już ekipa ze stacji zamówiona dnia poprzedniego.
Aslan przez telefon dumpinguje cenę proponując 200 Rp za dzień jeżdżenia. Trochę głupio, że nasi nas tak naciągają. Idę renegocjować warunki - mówię im otwarcie, że mamy propozycję za 200 i 500 to trochę przeginka, możemy im zapłacić nie więcej niż 300 za riksze. Po chwilowej naradzie umowa stoi.

Jedziemy do słynnego Amber Fortu i kilku pomniejszych pałaców. Robimy sesję yoga -foto w jednym z lokalnych pałaców, jesteśmy tam praktycznie tylko my.

Ryksiarze gubią drogę, zatrzymują się co chwila, nawołują, zawracają - zamieszanie jak nigdy dotąd. Na drodze do fortu poza standardowymi krowami, psami i kozami śmigają co i raz słonie i wielbłądy. Przy forcie jedziemy do miejsca gdzie trzymają słonie - widok jest przygnębiający. Jedna z uczestniczek wycieczki - weterynarz zaczyna opowiadać jak podle te słonie są traktowane. Część osób, która słyszy opowieść rezygnuje z przejażdżki. Pod koniec wyprawy wbrew zaleceniom Krzysia ryksiarze wiozą część grupy na aranżowane zakupy, których nikt z nas nie chce. Dostają za to od Krzysia solidny opier papier.

W końcu ostatni nasz punkt na trasie: City Palace- rozstajemy się z ryksiarzami - dalej na piechotę.
Szybkie zakupy na bazarowej ulicy i do hotelu. Pyszna kolacja. Jedna z uczestniczek zgłasza zgubienie paszportu. Trochę lipa, nie ma czasu na dokładne szukanie - musimy jechać na stację. Na dworcu paszport się znajduje.

Ciąg dalszy nastąpi;-)

Wiktor Morgulec

Zdjęcia Janka Śliwa.

Następny wyjazd do Indii z Akademią Asan odbędzie się w listopadzie 2012.

Wyszukiwarka Wydarzeń

Organizujesz wydarzenie?
 Dodaj je do naszego kalendarza!

Styl Życia
Polecamy
JOGA SKLEP - Akcesoria do Jogi